piątek, 30 września 2011

Restoule Provincial Park, Ontario, 15-21 Wrzesień 2011 r.

Blog in English/Blog po angielsku: http://ontario-nature.blogspot.com/2011/09/restoule-provincial-park-ontario.html
More photos:
http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157628606261077


Restoule Provincial Park, Ontario, September 2011

Restoule Provincial Park, Ontario, September 2011

W Parku Restoule byłem dwukrotnie, we wrześniu 1999 r. oraz we wrześniu 2000 r.—i również z Krzysztofem, z którym wybrałem się tam tego roku. Nasze obydwa pobyty nie były zbyt udane—w 1999 r. na drugi dzień po przyjeździe gwałtownie spadły temperatury, rano były przymrozki, jak też zaczęło padać—i po kilku nocach w namiotach przenieśliśmy się do pobliskiego cottage, domku letniskowego, co było świetną decyzją—przez kilka dni lało i rozpętała się straszna burza, nie wyobrażam sobie biwakowania w taką pogodę. W 2000 r. było przyjemniej, ale ponieważ nie mieliśmy swojej łódki ani kanu, musieliśmy wypożyczać, co też nie było proste—wiele ośrodków już było zamkniętych, oferowane łodzie były stosunkowo drogie i musieliśmy jeździć dość daleko od parku, m. in. na jezioro Nipissing, aby wypożyczyć coś pływającego, zresztą nie byliśmy z nich zadowoleni. W tym roku zabraliśmy ze sobą własne kanu, przynajmniej problem łodzi został rozwiązany i ufaliśmy, że pogoda dopisze.

Restoule Provincial Park, Ontario, September 2011

Gdy wyjechaliśmy samochodem 15 września 2011, tak strasznie wiało, że obawiałem się jechać na autostradzie nr. 400—chociaż kanu było dobrze przywiązane do dachu, czułem, jak uderzenia wiatru co jakiś czas go przesuwają. Dwukrotnie zmuszeni byliśmy zatrzymać się—praktycznie 1/3 kanu znajdowała się poza dachem samochodu. Z ledwością dotarliśmy do miasta Barrie, gdzie zjechałem z autostrady i dojechałem do sklepu MEC, specjalizującego się w sprzedaży sprzętu wypoczynkowego, turystycznego, alpinistycznego, itp. Jeden z pracowników nawet wyszedł popatrzyć na zamocowane na samochodzie kanu i doradził nam kupienie wyższych ‘canoe blocks’, na których opierało się kanu. Może i trochę pomogły, ale nie czuliśmy się pewni kontynuawać jazdę po autostradzie następne 200 km, toteż bocznymi drogami postanowiliśmy dojechać do znanego nam już od ponad 20 lat parku Six Mile Lake Provincial Park. Pomimo, że jechałem po bocznych drogach i stosunkowo wolno, w pewnym momencie, będąc na wzgórzu, silny powiew wiatru przesunął kanu i musieliśmy się zatrzymać i go przymocować. W miasteczku Port Severn kupiliśmy drzewo na ognisko i po kilkunastu minutach dojechaliśmy do parku. Jak się spodziewaliśmy, było bardzo mało ludzi i mogliśmy wybrać sobie jakiekolwiek miejsce—zatrzymaliśmy się na miejscu nr. 68, rozłożyliśmy namiot, rozpaliliśmy ognisko i przez następnych kilka godzin grzaliśmy się ciepłem ogniska, bo w nocy robiło się chłodno. Przy okazji okazało się, że zapomniałem zabrać ze sobą materaca. Nikogo nie widzieliśmy, ani jeden samochód nie przejechał koło naszego miejsca.

Restoule Provincial Park, Ontario, September 2011

16 września 2011 r. byliśmy na nogach przed godziną 7:00 rano, szybko zwinęliśmy namiot i po 3 kwadransach już jechaliśmy autostradą nr. 400. Mogliśmy podziwiać unoszące się mgły i pary nad jeziorami, które mijaliśmy. Dojechaliśmy od Parry Sound, gdzie przy okazji wpadłem do sklepu Canadian Tire i kupiłem materac (niestety, okazał się wadliwy, uciekało z niego powietrze i po powrocie szybko go zwróciłem), jak też w kawiarni Tim Horton’s zjedliśmy śniadanie. Przed południem dojechaliśmy do parku Restoule.

Restoule Provincial Park, Ontario, September 2011

Miejsca w parku są całkiem niezłe, ale są inne parki, gdzie jest więcej prywatności—tutaj natomiast miejsca biwakowe są jedno przy drugim i nie są one specjalnie osłonięte od siebie. Oczywiście we wrześniu park był praktycznie pusty. Na miejscach bez dostępu do elektrzyczności (gdzie zatrzymaliśmy się) było może z 10 ludzi i wszyscy oni rozbili się daleko od nas, nad wodą, natomiast część parku z dostępem do prądu miała dość sporo turystów, głównie mieszkających w ‘trailers’, przyczepach kempingowych. W każdym pojeździliśmy przez jakiś czas po parku i wybraliśmy miejsce nr. 214. Przez cały czas pobytu nie było dookoła nas żadnych innych biwakowiczów. Dookoła otaczały nas śliczne kolory jesieni, całe miejsce wyłożone było dywanem z opadłych z drzew liściami. Rozbiliśmy namioty, rozpięliśmy też tarpę od deszczu i przygotowaliśmy coś do jedzenia. Pogoda była świetna, jedynie wieczorem robiło się zimno, toteż jeszcze przez zachodem słońca rozpaliliśmy ognisko i delektując się piwem, a potem czerwonym winem, siedziliśmy przy ognisku do godziny dziesiątej wieczorem.

Restoule Provincial Park, Ontario, September 2011

Następnego dnia, 17 września, było słonecznie i bezdeszczowo. Po śniadaniu pojechaliśmy nad jezioro Restoule Lake, gdzie spuściliśmy kanu na wodę i wiosłując, staraliśmy się wędkować. Jezioro było dość duże, na brzegach stały domki, czasem pojawiła się tu i tam łódka. Po pięciu godzinach, nic nie złapawszy, wróciliśmy z powrotem do przystani, gdzie postanowiłem trochę popływać—woda była dość zimna, co mi jednak nie przeszkadzało i po 20 minutach intensywnego pływania poczułem się doskonale odświeżony. Dowiedzieliśmy się też z radia o katastrofie samolotu w Reno, Nevada i licznych ofiarach w ludziach. Dojechawszy do biwaku, szybko rozpaliliśmy ognisko i rzuciliśmy na grill kilka steków.

Restoule Provincial Park, Ontario, September 2011

Osiemnastego i dwudziestego września 2011 r. pływaliśmy na drugim jeziorze, znajdującym się w północnej części parku—jezioro Stormy Lake. Było ono o wiele przyjemniejsze, niż jezioro Restoule—znajdowało się tam bardzo mało prywatnych domków, po wypłynięciu z przystani ukazała się nam potężna skarpa, na szczycie której była się wieża pożarowa, ‘fire tower’ (dawniej siedział w niej strażnik i obserwował teren—w razie zobaczenia pożaru kontaktował się ze strażakami; obecnie tego rodzaju obserwacje prowadzone są z samolotów, a wieże pożarowe pozostawiono jako zabytki). Jak okazało się, park Restoule posiadał też kilka ‘interior campsites’, pól biwakowych rozlokowanych na brzegach tego jeziora, dostępnych jedynie drogą wodną. Szkoda, że tego nie wiedzieliśmy, bo być może zdecydowalibyśmy się na biwakowanie na jednym z nich. Również gdy wypływaliśmy z przystani, do brzegu dobiła naładowana do pełna łódka z turystką, właśnie powracającą z biwakowania—ona zatrzymała się po prostu na ‘crown land’, ziemi korony, na której każdy może biwakować. Rzeczywiście, nawet niedaleko tej skarpy znaleźliśmy miejsce biwakowe (oczywiście, puste); parędziesiąt metrów za tym miejsce znajdowało się następne jezioro, Hazel Lake, o którym jeden wędkarz powiedział, że ma dużo szczupaków. Jezioro kiedyś łączyło się z jeziorem Stormy Lake, ale z powodu potężnej tamy bobrów już od dawna nie było do niego dostępu wodą. Krzysztof dzielnie zarzucił kanu na plecy i go przeniósł na jezioro Hazel. Było one małe, ale ogromnie malownicze! Znajdowało się na nim sporo żeremi bobrowych i niebawem zobaczyliśmy kilka pływających bobrów. Dopłynęliśmy do jego końca i z powrotem, ale ryby żadnej nie złapaliśmy... Zrobiliśmy więć ponownie krótki portaż na jezioro Stormy Lake i tam jeszcze staraliśmy się coś złapać, ale i tu nie mieliśmy szczęścia. Wiosłując na jeziorze Stormy w kierunku północnym, dopłynęliśmy do jeziora Clear Lake; to właśnie chyba w tamtych okolicach można było biwakować na ‘crown land’—widzieliśmy tylko pojedyńcze “cottages”, a poza tym jedynie dość gęste lasy. Spotkaliśmy faceta na łódce, który od 40 lat tutaj wędkuje i też narzekał na brak ryb. Opowiadał, że kiedyś natknął się w lesie na rozbity kanadyjski samolot wojskowy z lat piędziesiątych. Zresztą nie tylko on narzekał na brak ryb, napotkani inni wędkarze—posiadający łodzie motorowe, ‘fish-finders’ i kilkanaście wędek—też nic nie złapali. Jedyna więcc pociecha, że byliśmy w dobrym towarzystwie!

Restoule Provincial Park, Ontario, September 2011

Gdy jednego dnia pogoda wydawała się trochę ‘niepewna’, pojechaliśmy do miejscowości Powassan, gdzie zjedliśmy lunch w restauracji “The Hawk & Fox Restaurant”. Była to typowa restauracja, gdzie każdy każdego znał, przychodzili tam sami stali bywalcy. Przy okazji zauważyłem zdjęcie dwudziestoletniej dziewczyny, Amber Lynn Booth, która niedawno jeszcze pracowała w tejże restuaracji, a także i w parku Restoule; 5 czerwca 2011 r. zginęła w wypadku samochodowym, zaraz po otrzymaniu prawa jazdy. Jeszcze jedna tragedia, jakie się codziennie zdarzają... Po lunchu objechaliśmy miasteczko—w 2000 r. wstąpiliśmy do kawiarni “Cobbler’s Corner” i rozmawialiśmy z bardzo miłą właścicielką—niestety, restauracji już nie było. Także pojeździliśmy po bocznych drogach w okolicy, m. in. przejeżdżaliśmy koło kościoła katolickiego w Alsace, znajdującego się przy mało używanej drodze (http://www.toeppner.ca/Alsace_Cemetery_Project/history.html ). Również jechaliśmy znaną drogą“Rosseau-Nipissing Colonization Road” z 1866 r.—jedną z wielu dróg kolonazacyjnych, które rząd Kanady wybudował, aby zachęcić ludzi do osiedlania się na pólnocy. Koło tej drogi znajduje się stary sklep “Commanda Store”—piękny wiktoriański budynek z 1855 r., strategicznie umiejscowiony koło tej drogi, stanowił przez dekady ważny punkt handlowy; jego właściciel James Arthurs był również przez prawie 30 lat posłem i senatorem, reprezentującym w Ottawie z ramienia Partii Konserwatywnej tamtejszy okręg wyborczy.

Restoule Provincial Park, Ontario, September 2011

Samo miasteczko Restoule zmieniło się od naszego ostatniego pobytu. Powstało więcej sklepów, również można było w jednym z nich kupić piwo i napoje alkoholowe (poprzednio trzeba było jeździć do Powassan). Byliśmy też na wysypisku śmieci celem zobaczenia niedźwiedzi, ale żadnych nie widzieliśmy, chociaż ich odchody były wszędzie widoczne. Odwiedziliśmy również pasiekę, a potem pojechaliśmy po drzewo do faceta po drugiej stronie drogi. Dużo opowiadał o tej osadzie, do której ledwie można się było dostac drogą i o trudnościach, z jakimi zmagali się pionierzy. Powiedział, że siedzący nieopodal ponad osiemdziesięcio letni facet jeszcze pamięta tych oryginalnych pionerów. Również zapytałem się go o farmy, bo widziałem kilka (generalnie Restoule znajduje się na “Canadian Shield”, Tarczy Kanadyjskiej, gdzie ziemie są fatalne i farm jest bardzo mało)—powiedział, że farmerom jest bardzo ciężko, niektórzy próbowali zasiać pszenicę czy inne zboża, ale nawet nie mogli pokryć swoich kosztów. Wspominał też, że bardzo często w środku lasu można natknąć się na pozostałości porzuconych farmerskich zabudowań. To prawda, i ja wielokrotnie spotykałem ślady takich zabudowań. W XIX wieku wiele ludzi, zachęconych przez rząd bezpłatnymi działkami (i drogami kolonizacyjnymi), przybywało w tamte okolice i zakładało farmy. Oczywiście, zdawali sobie sprawę, że wszędzie są skały, ale widząc rosnące na tych skałach potężne drzewa tłumaczyli sobie, że jeżeli ta ziemia potrafi utrzymać takie drzewa, to z pewnością będzie się nadawała na ich potrzeby rolnicze. Niestety, ale byli w błędzie! Na początku, gdy istniał potężny przemysł wyrębu lasu, jeszcze jako-tako sobie radzili, handlując z licznymi drwalami i sprzedając im produkty rolne. W międzyczasie wykarczowano lasy, co spowodowało erozję i bardzo szybko i tak już marna ziemia została wymyta i nie nadawała się na żadne zasiewy. Po wycięciu lasów odeszli drwale, skończyły się dodatkowe źródła dochodów, a dowożenie produktów do miast czy punktów skupu fatalnymi i często nieprzejezdnymi drogami kompletnie nie kalkulowało się. Tak więc większość takich osadników po prostu porzuciła farmy; pozostali jedynie ci, którzy mieli szczęście otrzymać farmy posiadające lepsze ziemie i nadające się np. na hodowlę krów i paszy. Porzucone przed 80-100 laty domostwa zostały prawie kompletnie wchłonięte przez puszczę, ale często można zobaczyć w środku lasu kopiec kamieni—znak, że kiedyś ktoś tu próbował coś robić i że po wykarczowaniu lasu, z trudem oczyścił pole z kamieni, często nawet nie używając koni i robiąc to ręcznie.

Restoule Provincial Park, Ontario, September 2011

Ostatniego dnia pojechaliśmy raz jeszcze do miasteczka Powassan, gdzie w restauracji “The Hawk & Fox Restaurant” zjedliśmy śniadanie, a potem bez problemu dojechaliśmy do Toronto.

Blog in English/Blog po angielsku: http://ontario-nature.blogspot.com/2011/09/restoule-provincial-park-ontario.html
More photos:
http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157628606261077

Emily Provincial Park, Ontario, 4-10 Wrzesień 2011 r.

Blog in English/Po Angielsku: http://ontario-nature.blogspot.com/2011/09/emily-provincila-park-on.html 


Emily Park znajduje się w krainie setek przepięknych jezior zwanej Kawathra Lakes w południowo-centralnej części prowincji Ontario. Nazwa wywodzi się z indiańskiego słowa „ Ka-wa-tae-gum-maug”, utworzonego w końcu XIX wieku przez Indiankę Martha Whetung z rezerwatu Curve Lake. Podobnie jak park Six Mile Lake, w którym byliśmy w czerwcu 2011 r. służył nam jako odskocznia do popływania na kanu po licznych jeziorach regionu Muskoka, tak też park Emily traktowaliśmy jako bazę wypadową do zwiedzenia kilku jezior w Kawathra.


W drodze do parku, na południe od Peterborough, wpadliśmy na parę godzin do Jungle World, ciekawego prywatnego ZOO, w którym znajdowały się m. in. lwy, tygrysy, kozy, małpy, ptaki, wydry, lamy i wiele innych ciekawych zwierząt, trafiliśmy akurat na ich karmienie i przy okazji pracownik bardzo dużo o nich mówił i udzielał nam informacji. Niedaleko położony był też spory cmentarz dla zwierzątek; po ilości nagrobków widać, że cieszy się powodzeniem. Na wielu nagrobkach są bardzo wzruszające napisy wychwalające zalety pochowanych zwierzątek i niepowetowany żal, jaki przyniosło ich odejście. Rzadko kiedy spotyka się tak ujmujące inskrypcje na grobach ludzi—a do tego te na cmentarzu dla zwierzątek są w stu procentach wypływające z serca, a nie z obowiązku i tradycji, jak to często się dzieje po śmierci ludzi... czytając nekrologi, praktycznie każda zmarły okazuje się być tak wspaniałym, życzliwym i wspaniałomyślnym człowiekiem, że zawsze żałuję, iż nie spotkałem go za życia! Ponieważ wraz z kanadyjską flagą powiewała flaga niemiecka, wywnioskowałem, że właściciel jest Niemcem. „Ciekawe, czy z dawnych Wschodnich czy też Zachodnich Niemiec”, zażartowałem. Paręnaście minut potem miałem okazję go osobiście poznać i porozmawiać—pierwsza rzecz, jaka mi się rzuciła w o oczy, to maleńki znaczek, jaki nosił w klapie—przedstawiał on flagę NRD! Jak się okazało, rzeczywiście pochodził on ze Wschodnich Niemiec, to właśnie on założył to zoo i opowiadał o jego prowadzeniu. Później spotkaliśmy jego żonę i syna; obiecałem mu wysłać film „Good Bye, Lenin!”, którego nie oglądał i który z pewnością go bardzo zainteresuje.


Park Emily jest ogólnie przeciętnym parkiem, ale ponieważ przybyliśmy do niego 5 września 2011 r., w poniedziałek (dzień wolny od pracy)—„Labour Day”, który jest tradycyjnie ostatnim dniem lata i następnego dnia zaczyna się szkołą—praktycznie był on pusty. Chociaż wybrane przez nas miejsce nr 38 było ogólnie otwarte i graniczyło z wieloma innymi miejscami, to mieliśmy bardzo dużo prywatności, bo w parku było bardzo niewielu ludzi. Staramy się więc w lipcu i sierpniu wyjeżdżać na bardziej północne obszary, gdzie nigdy nie ma zbyt wielu turystów i nie potrzeba robić żadnych rezerwacji, a w pozostałe miesiące, po ‘głównym’ sezonie, odwiedzać te normalnie bardzo uczęszczane parki, które wtedy świecą już pustkami.


Często odwiedzały nas wiewiórki ziemne, 'chipmunks', bardzo łakome na orzeszki ziemne, które im rzucaliśmy od czasu do czasu. Szybko jednak zaczęły mieć rywala—otóż charakterystyczny niebieski ptak „Blue Jay”, siedzący na gałęzi pobliskiego drzewa, nie tylko zaczął od razu zlatywać i chwytać w dziobek orzech, ale gdy wiewióreczka go niosła do swojej norki, to atakowała ją, starając się wyrwać orzech! Pojawiła się też 'zwykła' wiewiórka z imponującym puszystym, niemalże nienaturalnym ogonem! W nocy poza wizytami szopów praczy widzieliśmy też skunksa (śmierdziela), którego w pewnym sensie bardziej się obawiam, niż niedźwiedzia, ale skunksy nigdy nie atakują bez powodu, toteż go jakiś czas obserwowaliśmy, aż zniknął w ciemnościach.


Podczas naszego pobytu pływaliśmy na trzech jeziorach: Pigeon Lake, Lovesick Lake i Clear Lake, jak też dopłynęliśmy do wyspy Wolf Island. Wyspa ta należy do parku Wolf Lake i widzieliśmy na niej kilka pustych biwaków z przygotowanymi ogniskami. Powiedziano nam jednak, że w tym parku biwakowanie jest zabronione—a szkoda, bo teren piękny! Ta wyspa, wraz z przylegającymi przylądkami, stanowi 'zaporę' pomiędzy jeziorami Lovesick Lake i Lower Buckhorn Lake. Ponieważ przechodzi tymi jeziorami słynny kanał Trent-Severn Waterway, prowadzący z jeziora Ontario do zatoki Georgian Bay, znajdują się pomiędzy tymi jeziorami tamy oraz śluzy. Zresztą śluz jest bardzo dużo na całej trasie tego kanału.


Te trzy jeziora były dość duże i trzeba było uważać na fale; na brzegach znajdowało się dużo domków letniskowych, brak było skał (bo 'Canadian Sheld', Tarcza Kanadyjska, dopiero się zaczyna mniej więcej na wysokości właśnie tych jezior)--różnica pomiędzy nimi i tymi na dalszej północy była znaczna. Rzecz jasna, o wiele bardziej lubię te jeziora na północy!


Nie pływaliśmy na kanu każdego dnia—sporo też jeździliśmy samochodem, wpadając do kilku malowniczych miasteczek, m. in. Lakefield, Bobcaygeon, Burleigh Falls, Young's Point, Buckhorn, Omemee. Najbardziej jednak została nam w pamięci wizyta do rezerwatu indiańskiego Curve Lake, gdzie znajduje się ogromine ciekawy sklep-galeria Whetung Ojibwa Crafts and Art Gallery (http://www.whetung.com/ ). Spędziliśmy w nim dobre 2 godziny (i przez to już w tym dniu nie pojechaliśmy pływać na kanu)--posiadał niezmiernie oryginalne wyroby indiańskie—malunki, rzeźby, maski, obrazy, porcelanę, naszyjniki, kartki i masę innych rzeczy. Może następnym razem, gdy tam pojadę, coś nawet kupię—tym razem nabyłem jedynie kilka ciekawych kartek pocztowych z motywami indiańskimi.


Wpadliśmy też do malowniczego miasteczka Lakefield. W latach trzydziestych XIX wieku przybyły tam z Wielkiej Brytanii dwie siostry ze swoimi mężami, Susanna Moodie oraz Catharine Parr Traill i rozpoczęły w buszu pionierskie życie (oczywiście, miasteczko wtedy jeszcze nie istniało—jego założycielem był ich brat, Samuel Strickland, który też miał w tym rejonie farmę). Były to wyjątkowe kobiety, które już w Anglii napisały kilka książek (zresztą ich mieszkająca w Anglii siostra, Agnes Strickland, też trudniła się pisarstwem). Były obdarzone ogromną inteligencją i spostrzegawczością, potrafiły niezwykle trafnie opisać swoje nowe pionierskie życie, które było niezmiernie uciążliwe i diametralnie odmienne od tego, jakie wiodły w Anglii.


Napisane przez nie książki—m. in. „The Backwoods of Canada” („Puszcze Kanady”) i „Roughing it in the Bush” („Pod Gołym Niebem w Buszu”)—do dzisiaj stanowią ważne źródło informacji o życiu pionierów w Kanadzie. Obecnie na miejscu, gdzie znajdowała się farma Susanny Moodie, tak świetnie opisana w książce, znajduje się małą tablica upamiętniająca tą pisarkę. Do dnia dzisiejszego istnieje dom, w którym w późniejszym okresie mieszkała Catherine Parr Traill oraz imponująca rezydencja ich brata Samuela. W latach siedemdziesiątych XX wieku bardzo znana pisarka kanadyjska, Margaret Laurence zamieszkała w Lakefield i tamże w swoim domu popełniła samobójstwo w 1987 roku. Ten dom nadal stoi i jest przed nim umieszczona tablica jej poświęcona. Również w Lakefield znajduje się ekskluzywna prywatna szkoła, Lakefield College School, do której w 1977 uczęszczał książę Andrzej, syn królowej Elżbiety II. Wiele lat temu do Lakefield dochodziła z Peterborough linia kolejowa—na szczęście nadal istnieje stacja kolejowa, w której mieści się w antykwariat.


Przed wyjazdem do Toronto pojechaliśmy jeszcze do miasteczka Omemee, znajdującego się blisko parku Emily, gdzie zamówiliśmy pizzę i następnie zrobiliśmy sobie mały piknik nad rzeką Pigeon River koło tamy („Omemee” w języku indiańskim znaczy „Gołąbęk”, jak też Pigeon River znaczy po angielsku „Rzeka Gołębia”. Nazwa torontońskiej dzielnicy „Mimico” też wywodzi się z tego samego wyrazu i znaczy „Obfitujący w gołębie”). Byliśmy zadowoleni z wyjazdu, bo udało się nam pływać i biwakować w do tej pory stosunkowo nieznanym obszarze.