Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cuba. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cuba. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 30 października 2016

PLAYA ANCON, KUBA—TYDZIEŃ W HOTELU ANCON I W MIEŚCIE TRINIDAD, 10-18 STYCZNIA 2016 ROKU



W styczniu 2010 r. spędziliśmy tydzień w hotelu Costa Sur na Kubie Podczas tej wycieczki kilkakrotnie odwiedziliśmy niedalekie, przepiękne miasteczko Trinidad, przejechaliśmy się pociągiem ciągniętym przez antyczny parowóz do Valle de los Ingenios (Doliny Cukrowni, Ingenios), wybraliśmy się na całodzienną wycieczkę do Topes de Collantes (Wzgórza Collantes) w górach Escambray i przez pół dnia łaziliśmy po wiosce La Boca. Tak nam się podobały te okolice, że postanowiliśmy tam jeszcze powrócić. I oto po 6 latach po raz drugi wyruszaliśmy w podróż w to samo miejsce-jak też była to nasza jedenasta wyprawa na Kubę.
 
Witamy w Hotelu Ancon!
W dniu 10 stycznia 2016 r. dotarliśmy na lotnisko Pearson w Toronto. Ponieważ wakacje były organizowane przez kubańską firmę Hola Sun, musieliśmy pobrać karty turysty (coś jak wizy) z okienka przedstawicielstwa Hola Sun na lotnisko (normalnie otrzymywaliśmy je podczas lotu). Czekając na nasz lot (liniami kubańskimi Cubana), Catherine spostrzegła na pasie do kołowania pomalowany na czarno samolot Airbus 320.

            —Być może używano go niedawno do przewozu ważnych gości na pogrzeb jakiegoś prominenta—zażartowałem.

Ku naszemu zaskoczeniu, niebawem to właśnie MY wchodziliśmy na pokład tegoż samolotu (mając nadzieję, że nie będziemy lecieli na żadne uroczystości pogrzebowe!). Później dowiedziałem się, że ten samolot (LY-COM) miał 21 lat i był dzierżawiony przez linie lotnicze Cubana z firmy Avion Express—pewnie Cubana otrzymała dodatkową zniżkę za zaakceptowanie samolotu o takim raczej rzadkim i nieciekawym kolorze, podobnie jak dealerzy samochodowi gotowi są zaoferować rabaty na samochody o niepopularnych kolorach!
 
Hotel Ancon-dwa bary i 'Entertainment Area"
Ponieważ Cubana pozwala na dwa bagaże ‘check-in’ o wadze do 23 kg każdy oraz jeden bagaż podręczny, ‘carry-on’ do 10 kg, (tak, razem 56 kg lub123 funty!), przynajmniej tym razem nie musieliśmy się martwić, że przekroczymy limit wagowy! Samolot wystartował na czas, otrzymaliśmy całkiem smaczne jedzenie i z przyjemnością je zajadaliśmy, siedząc w pierwszym rzędzie, zaraz za przedziałem pierwszej klasy (która kosztowała o $150 więcej). Rozmawialiśmy z interesującym facetem, ożenionym z Kubanką—co ciekawe, różnica wieku pomiędzy nimi wynosiła 51 lat. Gdy zbliżaliśmy się do miasta Cienfuegos, przez okno samolotu mogłem bez problemu zobaczyć zatokę Bahia de Cienfuegos, przylądek Punta Gorda, a nawet budynek hotelu Jagua, w którym mieszkaliśmy przez tydzień w styczniu 2012 r! O godzinie 19.57, po trwającym 3 godziny i 39 minut locie, wylądowaliśmy w Cienfuegos. Ponieważ nigdy nie dano nam w samolocie deklaracji celnych, każdy gorączkowo je wypełniał po przejściu kontroli emigracyjno-celnej. Czekając na pojawienie się bagażu, pobawiłem się trochę z uroczym i zabawnym pieskiem celników, który z zapałem biegał dookoła bagaży i je obwąchiwał. Próbowałem też wymienić na lotnisku pieniądze, ale dość duża kolejka do kasy wymiany od razu mnie zniechęciła—na szczęście mieliśmy ze sobą trochę peso.

Autobus już na nas czekał i gdy Catherine transportowała na wózku nasze bagaże do autobusu, ja zająłem się czymś o wiele istotniejszym—a mianowicie, poszedłem do niedalekiego kiosku/restauracji i zakupiłem 3 puszki zimnego piwa (Bucanero) za 1 CUC każde—co najważniejsze, to najważniejsze! Koło autobusu stał samochód policyjny (rosyjska Lada), w środku siedział młody policjant i pijąc piwo, udało mi się z nim przeprowadzić prostą konwersację. Był niezmiernie zdziwiony, że w Kanadzie byłoby to nielegalne spożywanie piwa w autobusie czy też w publicznych miejscach, tak jak ja to robiłem podczas rozmowy z nim.

            —Widzisz, pod tym względem Kuba posiada o wiele więcej wolności, niż Kanada!—powiedziałem.

Jazda do hotelu zabrała 90 minut i wdaliśmy się w rozmowę z bardzo miłym i interesującym starszym mężczyzną z Pensylwanii, który od 1995 r. regularnie przyjeżdżał na Kubę, kompletnie ignorując jakiekolwiek przepisy rządu Stanów Zjednoczonych, nie pozwalające obywatelom USA na takie wyjazdy. Podczas naszego pobytu często z nim rozmawialiśmy.
Na hotelowym balkonie z Johnem z Pensylwanii. Często popijaliśmy kawę po hiszpańsku i rozmawialiśmy na różne ciekawe tematy. W styczniu 2017 r. tenże wydrukowany & oprawiony blog wysłałem do niego pocztą i nawet nakleiłem pocztowy znaczek kanadyjski, przedstawiający kanadyjskiego pisarza Robertson Davies, który był niezmiernie podobny do Johna. Nigdy nie otrzymałem od niego odpowiedzi—niedawno się dowiedziałem, że zmarł w lutym 2017 roku...

Do hotelu przybyliśmy o godzinie 22.30 i byliśmy niezmiernie uradowani z otrzymania pokoju na 2 piętrze (tzn. na 3 kondygnacji, ostatniej) i oddzielnej części hotelu, „Superior Ocean View”—wybraliśmy tą właśnie sekcję dzięki rekomendacjom na TripAdvisor.

Gdy pojawił się pracownik hotelowy, aby przenieść nasze bagaże do pokoju hotelowego, Catherine, bez patrzenia na karteczkę otrzymaną właśnie z recepcji, śmiało i bez namysłu mu powiedziała, że numer naszego pokoju był ‘312’.

            — Czy jesteś pewna, że to jest pokój 312?—zapytałem się jej.

            — Tak, jestem pewna”, odpowiedziała.

Nie wiem, dlaczego, ale miałem przeczucie, że jednak warto byłoby upewnić się.

            — Spójrzmy na tą karteczkę—nalegałem.

Wyjęła z torebki kwitek otrzymany z recepcji… i jak wół było na nim napisane, ‘pokój 8312’.

            — O tam, taka mała pomyłka, zaledwie o jedną cyferkę—powiedziała bardzo szczerze. Dla Catherine to był taki nieznaczny błąd…

Tragarz wniósł większe bagaże na górę i daliśmy mu napiwek $5.00 kanadyjskich (jako że nie posiadaliśmy przy sobie zbyt wiele peso); był najwyraźniej niezadowolony z kwoty napiwku. Sporo Kubańczyków pracujących w sektorze turystycznym było dość zdemoralizowanych i sądziło, że wysokie napiwki im się po prostu należą, niezależnie od stopnia i jakości wykonanej usługi.

Nawiasem mówiąc, gdy popijaliśmy cappuccino lub Spanish coffee (kawę z alkoholem) na patio na otwartym powietrzu koło lobby, spoglądaliśmy na drzwi pokoju nr 312 i wskazując na niego żartowałem, że niemalże tam trafiliśmy!

HOTEL

Główny budynek hotelowy był bardzo podobny do Hotelu Tropicoco w Hawanie (w dzielnicy Playa Este), w którym mieszkaliśmy w 2009 r. Wybudowany z betonu, hotel był dziełem Sowietów i powstał w latach osiemdziesiątych XX w. (według tabliczki informacyjnej, uroczyste otwarcie miało miejsce 15 października 1986 r.) i jednym słowem, był brzydki. Jego zaletą było to, że z okien hotelowych oraz deptaków rozciągał się widok na ocean, jako że opierał się na cementowych podporach, jak też posiadał bardzo ładną plażę i oczywiście, było zlokalizowany w pobliżu przepięknego miasta Trinidad.
 
Nasz pokój nr 8312 w "Superior Section"
Jeden Kubańczyk powiedział nam, że jest w planach zburzenie Hotelu Ancon w ciągu kilku następnych lat i wybudowanie na jego miejscu pola golfowego. Nie wiem, czy to prawda, ale biorąc pod uwagę jego całkowicie przestarzałą, staroświecką i okropna sowiecką architekturę, nie byłbym bym zdziwiony. Byłoby jednak szkoda, gdyby też zburzono sąsiadujący hotel Brisas.

Sekcja hotelu „Superior Ocean View” (w której mieszkaliśmy) została wybudowana około 17 lat temu i była o wiele przyjemniejsza od oryginalnej części hotelu. Pomiędzy hotelem i naszą sekcją był basen, ale zamknięty (i tak nie planowaliśmy go używać) i pewnie nie widział wody przez kilka dobrych miesięcy; rzecz jasna, basenowy bar był też zamknięty! Koło sceny rozrywkowej były dwa bary—jeden serwował dobre kanapki, hamburgery i frytki, a drugi oferował różne napoje alkoholowe, włącznie z piwem—warto ze sobą przywieźć duży kubek! Dwa inne bary znajdowały się koło lobby; często korzystaliśmy z tego koło tarasu, był otwarty wieczorami i serwował przepyszną Spanish coffee i cappuccino. Na niższej podłodze (poniżej lobby) były dwa sklepiki, tiendas, sprzedające alkohol, ubrania, kartki pocztowe, pamiątki i tym podobne rzeczy. Również codziennie przychodziło kilku prywatnych sprzedawców, oferując rzeźby, wyroby artystyczne, kartki pocztowe i książki. Kilka kotków wałęsało się po terenach hotelowych i niektóre z nich były niezmiernie oswojone i miłe, dwukrotnie poszły za nami do pokoju i nawet jakiś czas mogliśmy się z nimi pobawić.

Catherine skorzystała z masażu (15 CUC za godzinę) i nawet go chwaliła. I jeszcze jedno-hotel posiadał restaurację z winami, gdzie można było nie tylko zjeść obiad, ale również za dodatkową opłatą degustować różne wina, jednakże nigdy nie widzieliśmy w niej żadnych turystów.
 
Widok z naszego pokoju
ZABAWNA HISTORIA WYDARZYŁA SIĘ W DRODZE DO BANKU…

Również w hotelu znajdował się bank, co było niezmiernie wygodne. Udało mi się pomyślnie wymienić w nim pieniądze następnego dnia po przyjeździe. Niestety, moja druga próba wymiany pieniędzy zakończyła się kompletnym fiaskiem. W sobotę, około godziny 9.00, przed śniadaniem, poszedłem na dół do banku w celu wymienienia $100 na kubańskie peso, ale był zamknięty. Spytałem się sprzedawczynię w tienda, czy orientuje się, kiedy bank będzie otwarty. Odpowiedziała, że w soboty jest on zamknięty, ale można wymienić pieniądze w recepcji hotelowej na górze.

Tak więc udałem się do recepcji, gdzie recepcjonistki poinformowały mniej, że nie jest możliwe wymienienie pieniędzy w recepcji—zasugerowały, aby spróbował udać się do banku to Trinidad (!). Ponieważ zawsze staram się wszystkie informacje sprawdzić podwójnie (szczególnie na Kubie), kilka minut później spytałem się przedstawicielki Public Relations (której biurko znajdowało się zaraz koło okienka recepcji) o godziny otwarcia banku. Co ciekawe, według niej bank będzie dzisiaj otwarty, ale dopiero około południa, jako że bank nie został jeszcze powiadomiony z Hawany o kursie walutowym i czasem ta informacja przychodziła dopiero koło południa.
 

Około godziny 11.00 udałem się do banku, nadal był zamknięty. Poczekałem następne 30 minut, ale daremnie. Tak więc ponownie spytałem się w hotelowej recepcji, kiedy będzie otwarty—tym razem powiedziano mi, że pracownik banku jest na lunchu. Przez następne pół godziny co parę minut sprawdzałem, czy jest otwarty, ale drzwi pozostawały niezmiennie zamknięte.

Wreszcie po raz drugi zapytałem się sprzedawczynię w tienda czy może wie, kiedy pracownik banku powróci z lunchu.

            — Bank jest zamknięty w soboty—powtórzyła.

            — W recepcji poinformowano mnie inaczej—powiedziałem—pracownik banku jest jakoby na lunchu.

Kobieta spojrzała na mnie z niedowierzaniem i szybko zadzwoniła do recepcji; po krótkiej rozmowie powiedziała mi abym poszedł na górę do recepcji wymienić pieniądze. Rzeczywiście, pracownica recepcji (ta sama, z którą rozmawiałem rano) już na mnie czekała i bez żadnych problemów wymieniła moje $100 na 68 CUC (chociaż kilka dni temu otrzymałem 70 CUC w banku na dole).

Ta cała historia pozostawiła nieprzyjemne wrażenia—jakby nie było, przez kilka godziny mojego cennego czasu szukałem nieistniejącego pracownika!


PLAŻA

Plaża była przyjemna i piaszczysta, były na niej plażowe leżaki i palapas, ale było dość trudno znaleźć plażowe krzesła—chyba że się je ‘zarezerwowało’ bardzo wcześnie rano poprzez położenie czegoś na nich. Catherine co ranka już o godzinie 7.00 szła na plażę i dokonywała ‘rezerwacji’ krzeseł. Pierwszego ranka położyła na krzesłach 2 stare, wyświechtane ręczniki. Gdy wróciła po paru godzinach, na krzesłach siedzieli turyści i ręczników nie było widać. Grzecznie spytała się tej brytyjskiej pary, czy przypadkiem nie zauważyli ręczników—okazało się, że leżały koło krzeseł, prawdopodobnie zdmuchnięte przez wiatr. Od tego czasu Catherine przywiązywała ręczniki do krzeseł i kładła na nich różne ciężkie przedmioty. Potem żałowaliśmy, że nie zapytaliśmy się tej pary, czy ona mieszkała w Hotelu Ancon—najprawdopodobniej nie byli to turyści hotelowi—i mogliśmy ich poprosić o opuszczenie krzeseł. W każdym razie pierwszy raz spędziliśmy na plaży w bardzo kiepskim miejscu i nawet nie mogliśmy koło siebie siedzieć.
Zauważyliśmy, że niektórzy ludzie siedzący na tych krzesłach nie posiadali obrączek hotelowych—dopiero później dotarło do nas, że wiele turystów z miasta (tzn. z Trinidad) przybywa codziennie autobusem, aby wypocząć na ‘la playa Ancon’ i pewnie niektórzy z nich po prostu używają hotelowych krzeseł. Szkoda, że strażnicy nie zwracali na to uwagi! Oczywiście, lepszym rozwiązaniem byłoby po prostu dodanie więcej krzeseł.
 
Na plaży
Jednego dnia grupa francuskojęzycznych turystów z Quebec prowadziła przez kilka godzin niezmiernie ożywioną i głośną dyskusję; pewien byłem, że słyszało ich doskonale pół plaży! Również w hotelu miał miejsce ślub pomiędzy Kanadyjczykiem w Quebec i Kubanką.

Zawsze byliśmy w tym samym miejscu na plaży, vis-a-vis naszego pokoju i mogliśmy z niego obserwować krzesła plażowe. Plaża była dość długa i można było po niej iść kilka kilometrów w stronę wschodnią. Catherine rano wybierała się na takie przechadzki; czasem spotykała Kubańczyków, proszących o ubrania. Obiecała jednemu mniej natrętnemu facetowi, że w ostatnim dniu da mu ubrania i od tej pory zostawił ją w spokoju. Ale niektóre kubańskie kobiety były tak natarczywe, że gdyby mogły, to ściągnęłyby z niej na plaży ubranie! We wschodniej części plaży był mały bar, ale nie należał do hotelu i trzeba było w nim płacić—używany był on głównie przez turystów ‘dziennych’ oraz Kubańczyków przybywających na plażę z Trinidad.

NASZ POKÓJ NR 8312

Pokój znajdował się w „Superior Section” i musieliśmy iść jakieś 3 minuty do głównego budynku hotelowego, przechodząc obok (pustego) basenu i estrady, jak też musieliśmy wchodzić schodami na 2 piętro (w tej sekcji nie ma wind). Był to raczej mały pokoik, ale OK. Miał balkon z widokiem na plażę i ocean i mogliśmy z niego podziwiać zachody słońca. Szkoda, że na balkonie nie było żadnych krzeseł! Telewizor posiadał wiele kanałów, włącznie z CNN oraz CTV (z Montrealu, ale w języku angielskim). Klimatyzator działał, jednak staraliśmy się spać przy otwartych drzwiach balkonowych i zasuniętych zasłonach, aby do pokoju nie wlatywały komary. Nie pamiętam, abym był ukąszony przez komara czy też moskita, ‘sand flies’. Łazienka była mała, z wanną, zawsze była ciepła i zimna woda. W pokoju były dwa małe łóżka. Mała lodówka dość dobrze chłodziła nasze drinki, sejf był bezpłatny. Otrzymaliśmy dwie karty magnetyczne; obie otwierały drzwi i jedna z nich otwierała sejf.

Pokojówka bardzo dokładnie sprzątała codziennie pokój i zostawialiśmy jej napiwki w postaci ubrań—przywieźliśmy ze sobą dużo kompletnie nowych koszulek, wiele z nich miało dołączone oryginalne metki z cenami (od $12,99 do $69,00) i z powodzeniem używaliśmy je nie tylko jako napiwki, ale też jako zapłatę za różne serwisy—Kubańczycy je uwielbiali! Ponieważ teren koło estrady/rozrywki był bardzo blisko, mogliśmy świetnie słyszeć muzykę w naszym pokoju. Nigdy nie poszliśmy na żaden występ, chociaż raz tam siedzieliśmy przez jakiś czas, obserwując nowożeńców (Kanadyjczyka i Kubankę) tańczących wraz z gośćmi.
 
Spanish coffee
Kilka tygodni przed wyjazdem kupiłem książkę na temat II wojny światowej. Wprawdzie na temat tej wojny czytałem setki książek, lecz praktycznie wszystkie były na pisane przez żołnierzy armii sprzymierzonych. Natomiast ta książka—„The Forgotten Soldier” („Zapomniany Żołnierz”)—była napisana przez młodego niemieckiego żołnierza, Guy Sajer. Po wstąpieniu w wieku 16 lat do armii w lecie 1942 r., walczył na froncie wschodnim. Po początkowych sukcesach Niemców w Związku Sowieckim sytuacja się dramatycznie zmieniła i wkrótce bohater staje w obliczu zimna, głodu, chorób, artylerii sowieckiej i sadystycznych niemieckich oficerów. Jest to najbardziej realistyczna, brutalnie szczera i szokująca książka wojenna, jaką kiedykolwiek czytałem. I co ciekawe, jej autor, urodzony w 1927 r., nadal żyje (sierpień 2016 r.)! Często więc, będąc na balkonie czy ten na plaży, byłem całkowicie pochłonięty czytaniem tej pasjonującej książki.

RESTAURACJE

Główna jadłodajnia/restauracja (Bahia de Casilda) przylegała do lobby. Nigdy nie chodziliśmy na lunch, jednie na późne śniadania i 2-3 razy jedliśmy w niej obiadokolację. Na śniadania mieliśmy owoce, sałatki oraz jajka z boczkiem lub przyrządzane na zamówienie omlety oraz świetny jogurt (nie zawsze był dostępny). Obiadokolacje oferowały normalne jedzenie, były do tego trzy miejsca, gdzie można było otrzymać potrawy robione na zamówienie przez kucharzy. Zawsze znalazłem coś smacznego. Czerwone wino było znośne. Staraliśmy się siedzieć koło okien, na końcu sali. Otwarte okna były też używane przez ptaki, które wlatywały i wylatywały z jadłodajni. Generalnie, nie miałem problemu z jedzeniem—chociaż selekcja nie była taka różnorodna i smaczna, jak w hotelach na Kubie w których niedawno byliśmy i mogę doskonale zrozumieć tych turystów, którzy byli rozczarowani potrawami w tym hotelu. Z drugiej strony, nigdy nie przyjeżdżam na Kubę, oczekując jakiegoś specjalnego jedzenia.

Na niższej podłodze były dwie restauracje a’ la carte—włoska i rybna (Restaurante el Pescador). Chcieliśmy spróbować też restaurację włoską, ale ponieważ głównie serwowała pastę, nigdy do niej nie poszliśmy i dwukrotnie udaliśmy się do restauracji rybnej. W środku restauracji była fontanna i za drugim razem udało się nam koło niej siedzieć. Zamówiłem sałatkę z owoców morza, Surf & Turf (smażone krewetki ze specjalnym sosem & comber z wieprzowiny z sosem Barbacoa), Arroz Casildeno (ryż z rybą, wieprzowiną, kurą, warzywami i białym winem) oraz sernik. Oboje stwierdziliśmy, że jedzenie było doskonałe, a niektóre potrawy wręcz przesmaczne.
 

Co ciekawe, tego samego wieczora w restauracji siedziała jedna para i musiała zamówić podobne potrawy. Rozmawialiśmy z nimi parę dni później i powiedzieli nam, że jedzenie w tej restauracji było okropne i szybko z niej wyszli. Nic dziwnego, że turyści, czytający często kontradykcyjne relacje na TripAdvisor są często niezmiernie zdezorientowani i nie wiedzą, komu ufać! Opinie zależą od indywidualnych odczuć smakowych.

Do tej pory pamiętam świetną i pouczającą historię żydowską: przed wojną w małym miasteczku w Polsce dwóch uczniów Jesziwy przez długi czas kłóciło się na temat właściwej interpretacji pewnych wersów z księgi Tora. Nie mogąc rozstrzygnąć tej sprawy, poszli do Rabina, aby ten udzielił im właściwej odpowiedzi i rozwiązał raz na zawsze ową kwestię. Pierwszy uczeń wyłożył Rabinowi swoje argumenty i wysłuchawszy go, Rabin odrzekł: „Masz rację”. Wtedy drugi uczeń przedstawił swój punkt widzenia, popierając go wieloma argumentami, na co Rabin odrzekł, „Masz rację”. Jeden z ludzi przysłuchujących się tej dyspucie, ze zdziwieniem zwrócił się do Rabina: „Każdy z uczniów zaprezentował dwa kompletnie sprzeczne punkty widzenia. Jakże więc oboje mają rację?” Po namyśle, Rabin mu odpowiedział, „I ty też masz rację”.
 

Było też możliwe raz udać się na obiad do sąsiadującego hotelu Brisas (w najlepszej restauracji), ale ponieważ były tylko codziennie miejsca dla 6 gości z hotelu Ancon, nigdy nie udało się nam ich zarezerwować. Po jakimś czasie udało się nam (a raczej Catherine) zrobić rezerwację w innej restauracji w hotelu Brisas, znajdującą się pod ogromną palapa (w środku stał wypchany, naturalnej wielkości byk). Do tej restauracji wybraliśmy się spacerkiem bezpośrednio z naszego hotelu ścieżką plażową; ogólnie mieliśmy bardzo przyjemny, romantyczny i smaczny obiad i bardzo sobie go chwaliliśmy. Nota bene, hotel Brisas był o wiele bardziej urokliwy, niż Ancon!

AUTOBUS HOP-ON-HOP-OFF DO TRINIDAD

Jednym z głównych powodów, dla których pojechaliśmy do hotelu Ancon, była jego bliskość do miasta Trinidad, jednego z najpiękniejszych na Kubie. Położone 10 km od hotelu Ancon, można było się do niego szybko dostać taksówką lub autobusem—niektórzy turyści przywieźli ze sobą rowery i często na nich jechali do miasta i innych okolic. Z hotelu Ancon do Trinidad również jeździł autobus typu ‘hop-on-hop-off’, odjeżdżał z hotelu Ancon o godzinie 10.00, 12.30, 15.30 i 18.00, a z Trinidad do hotelu Ancon o godzinie 9.00, 11.00, 14.00 i 17.00. Autobus kosztował 2 CUC w dwie strony (trzeba zachować bilet, jeżeli planuje się nim wrócić).
 

Gdy po raz pierwszy wybraliśmy się do Trinidad, postanowiliśmy pojechać ostatnim autobusem, który o godzinie 18.00 odjechał z hotelu i poza nami, było w nim tylko 2 turystów i pracownica hotelu. Byliśmy zdziwieni, że autobus był praktycznie pusty, ale ponieważ był to jego ostatni kurs do miasta, sądziliśmy, że nie było zbyt wielu chętnych udać się tak późno do miasta i potem wracać do hotelu taksówką. Jak się okazało, byliśmy w błędzie!
 
Polski Fiat 126p, nawet nie jest takim rzadkim okazem!
Po 2 minutach autobus zatrzymał się na parkingu koło plaży (blisko naszej sekcji hotelu) i wydaliśmy stłumiony okrzyk zdziwienia, bo prawie niekończący się tłum turystów z plecakami i plażowiczów wlewał się do autobusu. Byliśmy przekonani, że dwie trzecie z nich nie dostaną się do autobusu, ale ponownie się myliliśmy! Doświadczony kierowca szybko wziął sprawy w swoje ręce, rozkazując wszystkim położyć plecaki i bagaże na półkach i ścisnąć się jak najbardziej jest to możliwe na końcu autobusu. Wszyscy się zmieścili i już przy wysiadaniu w Trinidad naliczyliśmy wysiadających 69 osób plus kierowcę-a to był raczej mały autobus! Poczułem się, jak w komunistycznej Polsce lat siedemdziesiątych i wczesnych osiemdziesiątych XX w., gdzie takie obrazki były na porządku dziennym. Catherine jednak nie była zadowolona (chociaż była to krótka trasa, jej widok z miejsca na przodzie autobusu był zasłonięty stojącymi turystami) i powiedziała, że nie może wyobrazić sobie życia w kraju komunistycznym (lub na przykład w Indii, gdzie pasażerowie stale podróżują na dachach środków lokomocji). Normalnie autobus powinien zatrzymywać się w pozostałych hotelach (Brisas i Costa Sur), ale naturalnie tym razem nigdzie się nie zatrzymał i pojechał prosto do Trinidad—chyba, że kierowca umieściłby dodatkowych pasażerów na dachu!
 
Plaza Mayor
Dwukrotnie jechaliśmy tym autobusem do Trinidad i raz z powrotem do hotelu. Zawsze autobus był na czas i w Trinidad zatrzymywał się blisko placu Plaza Carillo (przy którym mieścił się luksusowy hotel Iberostar Gran Hotel Trinidad), na ulicy Calle San Procopio (vel Lino Perez), blisko ulicy Calle Gutiérrez (vel Antonio Maceo), prawie że przed drzwiami La Casa Manuela. Ponieważ dwukrotnie pozostaliśmy w Trinidad do późnych godzin wieczornych, do hotelu wracaliśmy taksówkami, antycznymi samochodami amerykańskimi z lat pięćdziesiątych XX w. i cena była od 10 do 12 CUC—ale każdorazowo udawało nam się używać koszulek jako środka płatniczego i kierowcy byli bardzo z nich zadowoleni, bez problemu akceptując je w zamian za opłatę pieniężną! Jednego wieczora, jadąc z powrotem do hotelu, poprosiliśmy taksówkarza, aby zabrał ‘autostopowicza’—było to Brytyjczyk i mieszkał w hotelu Costa Sur, gdzie go wysadził taksówkarz—i jeszcze kazał zapłacić za podwiezienie!

WYPADY DO TRINIDAD

To przepiękne miasto, założone w 1515 r., wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, jest jednym z najlepiej zachowanym miastem na Kubie—upadek przemysłu cukrowego, będącego głównym dochodem Trinidadu, spowodowało, że miasto zostało ‘zapomniane’, dzięki czemu pozostało w niezmienionym stanie, zachowując swoją unikalną architekturę.

W czasie pobytu wpadliśmy do Trinidadu trzy razy i za każdym razem zostawaliśmy w nim do późnego wieczora. Akurat wtedy Trinidad celebrował Tydzień Kultury („Semana de la Cultura Trinitaria”) i był pełen turystów różnych narodowości—parę razy zaobserwowałem na ulicach WIĘCEJ turystów niż Kubańczyków! Nawet zauważyłem kilkudziesięcioosobową wycieczkę z Polski. Również nigdy przedtem nie widziałem tak wiele prywatnych kwater do wynajęcia, casasa particulares—na niektórych ulicach dosłownie co trzeci dom posiadał specyficzną wywieszkę casa particular i mówiono nam, że pomimo takiego zagęszczenia, czasem wszystkie te pokoje są zajęte i turyści zmuszeni są spać w parku. Widzieliśmy tez bardzo dużo przepięknych prywatnych restauracji i często ich pracownicy stali przed drzwiami, zachęcając turystów do wejścia do środka. Zwykle mówiliśmy, „Acabamos de comer en el hotel” (właśnie jedliśmy w hotelu) i to zdanie zawsze okazywało się niezmiernie użyteczne.
 

Owszem, bardzo chcielibyśmy skorzystać z oferty takich restauracji, ale naprawdę nie byliśmy głodni. Jakkolwiek jednego wieczora dotarliśmy do zatłoczonych i wąskich uliczek, na których stało masę budek z jedzeniem i kupiliśmy dwie porcje całkiem dobrego obiadu. Uwielbialiśmy chodzić po mieście i chociaż często wędrowaliśmy ciemnymi, wyboistymi i wybrukowanymi uliczkami, zawsze czuliśmy się bezpiecznie. Kubańczycy gotowi byli nam udzielić informacji i skierować we właściwe miejsce. Raz dałem kilka prezentów stosunkowo młodemu człowiekowi, który stracił w wypadku obie ręce.
 
Kościół Świętej Trójcy
W sobotę poszliśmy na wieczorną mszę w kościele Świętej Trójcy (Iglesia Parroquial de la Santísima Trinidad) na centralnym placu Trinidad, Plaza Mayor. Kościół ten był zbudowany w 1892 r. na miejscu innego kościoła, zdewastowanego przez huragan w XIX w. W środku posiadał bardzo dużo różnych posągów, włącznie z bardzo słynną drewnianą statuą Chrystusa, „Nasz Pan Prawdziwego Krzyża” (El Señor de la Vera Cruz). Gdy w XVII w. statua była transportowana do kościoła w Veracruz w Meksyku, statek trzy razy został z powodu złej pogody zepchnięty z powrotem do Trinidad; dopiero po zostawieniu w mieście części ładunku (włącznie ze statuą Chrystusa) był w stanie kontynuować swoją podróż. Mieszkańcy miasta postrzegli ów zdarzenie jako znak opatrzności bożej i postanowili umieścić statuę Chrystusa w kościele. Kościół również posiada imponujący ołtarz poświęcony Matce Bożej Miłosierdzia (Nuestra Senora de la Piedad).
 
Drewniana statua Chrystusa, „Nasz Pan Prawdziwego Krzyża”
(El Señor de la Vera Cruz)
Plaza Mayor stanowi centrum miasta i sądząc po imponujących XVIII i XIX wiecznych budynkach wokół tego placu, przemysł cukrowy w niedalekiej Valley de los Ingenios i handel niewolnikami niezmiernie przyczyniły się do rozwoju i wzbogacenia miasta! Często spacerowaliśmy od Plaza Mayor do Plaza Carillo, zachwycając się architekturą i atmosferą miasta. Uliczki wybrukowane kocimi łbami i domy z dachami z czerwonej dachówki i z ogromnymi głównymi drzwiami wejściowymi (i mniejszymi drzwiami wbudowanymi w te większe) były najbardziej charakterystycznymi elementami Trinidadu. Jednego wieczora usiedliśmy na ławeczce na Plaza Mayor i delektowaliśmy się zakupionym w sklepie szampanem! Nota bene, w sklepie również zauważyłem ogromną ilość kostek masła „Polka” importowanego z Polski oraz jednolitrowe butelki 40% wódki za jedyne 2CUC (tzn. $2.00 amerykańskie lub około $2.80 kanadyjskie). Dosłownie-tanie jak woda!

Koło kościoła znajduje się też Dom Konspiratorów (La Casa de los Consipiradores), z bardzo charakterystycznym narożnym drewnianym dachem, wychodzącym na Plaza Mayor. Kiedyś w tym domu spotykali się członkowie tajnego narodowego związku, „La Rosa de Cuba”, „Róża Kuby”.
 
Dom Konspiratorów (La Casa de los Consipiradores)
Niewątpliwie jednym z najbardziej wyróżniających się budynków w Trinidad jest Kościół i Klasztor Św. Franciszka (Iglesia y Convento de San Francisco). Obecnie znajduje się w nim Muzeum Walki z Bandytami (Museo de la Lucha contra Banditos)—tzn. z przeciwnikami rewolucji kubańskiej, którzy schronili się w pobliskich górach Escambray po Rewolucji Kubańskiej i nadal kontynuowali walkę przeciwko rządowi Fidela Castro. Z ciekawości wszedłem do muzeum, gdzie znajdowały się fotografie, dokumenty, listy, broń, cześć amerykańskiego samolotu szpiegowskiego U-2 i podobne artefakty. Jako że napisy były jedynie po hiszpańsku, dużo nie zrozumiałem.
 
Kościół i Klasztor Św. Franciszka (Iglesia y Convento de San Francisco)
W tym miejscu chciałbym trochę odejść od tematu. Gdy zobaczyłem nazwę tego muzeum, od razu pomyślałem o polskim podziemiu antykomunistycznym uformowanym po zakończeniu Drugiej Wojny Światowej, walczącym przeciwko stalinowskiemu rządowi w Polsce w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX w. Chociaż nie przypominam sobie za czasów komuny w Polsce żadnego muzeum specyficznie poświęconego tejże walce, to pamiętam, że spotykało się dużo pomników i tablic informacyjnych, upamiętniających „walki o umacnianie władzy ludowej”—tzn. walki nowej polskiej komunistycznej milicji, tajnej policji (UB) i wojska przeciwko ‘bandytom’, walczącym przeciwko narzuconej władzy komunistycznej. Członkowie podziemia niepodległościowego zazwyczaj byli pokazywani w najgorszym świetle—jako zdrajcy narodu, kolaboranci, szpiedzy, upiory i mordercy, a ich nazwiska zostały wymazane z historii. Jak na ironię, po upadku systemu komunistycznego w Polsce w 1989 r. owi ‘bandyci’ byli oficjalnie zrehabilitowani, odznaczeni wysokimi wojskowymi medalami (często pośmiertnie), niektórym postawiono pomniki i byli oni uważani za bohaterów—w przeciwieństwie do ich prześladowców. Historia kołem się toczy…


Ale wracając do Trinidad… Kościół i Klasztor Św. Franciszka, wybudowany w 1813 r., powoli niszczały i zostały zburzone w 1920 r.—jedynie pozostawiono dzwonnicę, która widnieje na monecie 25 centavos (convertible peso)—jak też można ją zobaczyć na większości fotografii Trinidadu. Wieża dzwonnicy jest dostępna dla turystów i udało mi się wejść na jej szczyt wąskimi schodkami, aż do małego pomieszczenie, gdzie znajdowały się dzwony. Rozciągał się z niej przepiękny widok na miasto—nawet mogłem dostrzec plaże Playa Ancon i nasz hotel!
 
Plazuela del Jigüe (nazwa się bierze od jigüe, drzewa akacji), pod którym to w 1514 r. Bartolomé de las Casas odprawił pierwszą mszę w Trinidad
Niedaleko Kościoła Św. Franciszka był mały placyk, Plazuela del Jigüe (nazwa się bierze od jigüe, drzewa akacji), pod którym to w 1514 r. Bartolomé de las Casas odprawił pierwszą mszę w Trinidad. Nota bene, ten szesnastowieczny hiszpański dominikański zakonnik i biskup (1484-1566) poświęcił 50 lat swojego życia, aktywnie występując przeciwko niewolnictwu i brutalnemu traktowaniu indygenów przez kolonistów.

Jednym słowem, Trinidad jest fascynującym miastem, jednym z najpiękniejszych na Kubie!
 

WYPAD DO LA BOCA

Również spędziliśmy kilka godzin w wiosce La Boca—autobus ‘hop-on-hop-off’ zatrzymywał się w niej (nie zatrzymywał się, gdy był pełny—ale nam się udało nim pojechać w dwie strony).
 

W tej wiosce byliśmy dokładnie 6 lat temu, w styczniu 2010 r. Wówczas wioska posiadała zaledwie kilka casas particulares i parę restauracji/barów; większość domów była zaniedbana i w kiepskim stanie. Pamiętam, że po zachodzie słońca nie mogliśmy znaleźć żadnej restauracji ani taksówki i musieliśmy poprosić jakiegoś Kubańczyka, aby nas dowiózł do hotelu swoim prywatnym samochodem. Również wtedy udało mi się zrobić przepiękne zdjęcie czterech dziewczynek, stojących w oknie—i miałem nadzieję się z nimi tym razem spotkać i wręczyć im fotografie.
 
Zdjęcie zrobione w styczniu 2010 r.
Nasze pierwsze wrażenia po przyjeździe do La Boca—bardzo dużo pozytywnych zmian! Od razu zauważyliśmy sporo nowych casas particulares i restauracji; większość z domów wyglądała lepiej, jak też wszędzie znajdowały się ‘miejsca budowy’. Rozmawialiśmy z jednym Kubańczykiem—powiedział, że ponieważ obecnie Kubańczycy mogą legalnie posiadać, kupić i sprzedać swoje domy, wreszcie są zainteresowani w ich dobrym utrzymaniu. Było niezaprzeczalnie widać, że system kapitalistyczny, nawet w tak ograniczonej postaci, najwyraźniej na Kubie prosperował! Również rozmawialiśmy z właścicielem restauracji & casa particular—jego restauracja, o nazwie „La Barca” (Łódź), w kształcie łodzi, była w budowie. Powiedział nam, że to był długi, trudny i drogi proces. Wreszcie znaleźliśmy dom, gdzie zrobiłem zdjęcie tym 4 dziewczynkom w 2010 r., ale niestety, wszystkie były w szkole i zdjęcia zostawiłem ojcu jednej z nich.
 
Prywatny biznes
Jako że wszystko się kończy, i nasz pobyt na Kubie też już dobiegał końca. Mieliśmy się oficjalnie wymeldować z hotelu o godzinie 13.00, zatem już wcześniej się spakowaliśmy i poszliśmy rano na plażę, aby jeszcze się trochę opalić i wypocząć w tym ostatnim dniu. Do pokoju powróciliśmy o godzinie 12.15 i gdy próbowałem otworzyć sejf (w którym trzymaliśmy nasze paszporty, pieniądze i aparaty fotograficzne), żadna karta magnetyczna nie działała. Zadzwoniłem do recepcji i zgłosiłem ten problem—powiedziano mi, abym przyszedł z kartą do recepcji, aby mogła być ponownie zaprogramowana. Dwie minuty później do recepcji zadzwoniła Catherine i poprosiła, aby recepcjonistka kogoś posłała do naszego pokoju, bo trudno było nam tam iść—ona chciała właśnie się wykąpać—tym bardziej, że ta sytuacja wynikła nie z naszej winy. Recepcjonistka nalegała, aby ona przyszła do recepcji—i po prostu położyła słuchawkę, zmuszając Catherine do spaceru do lobby i stania w kolejce. Była godzina 12.40—i jak się okazało, już nie mogliśmy otworzyć kartami drzwi!
 
Sprzedawca uliczny
Cóż, mieliśmy pełne prawo do przebywania i używania naszego pokoju (wraz z sejfem) do czasu wymeldowania się z hotelu i byliśmy bardzo rozczarowani zaistniałą sytuacją, że karta przestała działać PRZED godziną 13.00. Tak naprawdę, to powinna działać przynajmniej mieć wbudowaną prolongatę i działać przez następne 30 minut, a nie przysparzać nam dodatkowych problemów. Nota bene, podobny problem mieliśmy kilka lat temu w hotelu Club Amigo w Guardalavaca. W każdym razie po otwarciu sejfu wykąpaliśmy się, spakowaliśmy i byliśmy gotowi do opuszczenia pokoju (można było zapłacić dodatkowo 10 CUC za godzinę i pozostać w pokoju dłużej), ale postanowiliśmy w nim być tak długo, jak to było możliwe. Na szczęście nikt nie przyszedł nasz ‘wykolegować’ i przez ponad 2 godziny spokojnie siedzieliśmy sobie na balkonie.
 
Czosnek, czosnek!
Poprzedniego dnia spotkaliśmy przed hotelem dwie Kubanki, jedna z nich miała chyba jakieś problemy zdrowotne. Prosiła nas o jakieś rzeczy—nie mieliśmy nic przy sobie, ale powiedzieliśmy jej, aby była w tym samym miejscu jutro, to jej coś przyniesiemy. To był dobry pomysł—gdy się pakowaliśmy, natrafiliśmy na wiele rzeczy, których nie chcieliśmy z powrotem zabierać ze sobą i włożyliśmy je do torby. Rzeczywiście, dziewczyna czekała na nas na froncie hotelu. Po kilkunastu minutach wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy na lotnisko.

LOTNISKO W CIENFUEGOS

Lotnisko w Cienfuegos jest małe, ale posiada sklep duty-free z alkoholami, papierosami, cygarami i innymi pamiątkami, toteż jak zwykle zakupiłem w nim parę butelek rumu i karton papierosów. W barze można było kupić różne napoje. Dwa przylegające do siebie drzwi prowadziły na pas startowy—„Gate 1” i „Gate 2”. Ponieważ nasza karta pokładowa nie określała numeru, żartobliwie powiedziałem, „Musimy uważać, aby nie wyjść niewłaściwymi drzwiami!”. Co za ogromna różnica w porównaniu do lotniska w Toronto, które ma pewnie ze sto ‘gates’ i dwa ogromne terminale. Kuba będzie musiała bardzo rozbudować infrastrukturę, aby móc przyjąć przewidywaną inwazję turystów amerykańskich.

W samolocie siedzieliśmy koło Kubańczyka, który leciał do Toronto i miał tam zamiar przebywać przez kilka miesięcy. Zapytałem się go, jak otrzymał paszport kubański i wizę kanadyjką. Uśmiechnął się i pokazał mi swój paszport—hiszpański!
 
Catherine kupuje OGROMNE avocados. Również przepłaciła za nie OGROMNIE!
Od 2008 roku Hiszpania wydała Kubańczykom ponad sto tysięcy paszportów zgodnie z nowym prawem, które umożliwia potomkom (dzieciom i wnukom) osób, które opuściły Hiszpanie podczas hiszpańskiej wojny domowej, starać się o uzyskanie obywatelstwa hiszpańskiego. Około 1 milion Hiszpanów wyemigrowało na Kubę na początku XX wieku, włącznie z ojcem byłego przywódcy Kuby Fidela Castro i obecnego prezydenta, Raula Castro.
Dlatego też niespodziewanie pojawiło się wiele Kubańczyków którzy nie tylko mogą podróżować bez wizy do USA, Kandy, Europy i Ameryki Łacińskiej, ale też oficjalnie pracować w wielu krajach europejskich i legalnie wyemigrować do Hiszpanii! Nota bene, o tym nowym przepisie wiedziałem od dawna: gdy po raz pierwszy odwiedziliśmy Hawanę w styczniu 2009 r., natknęliśmy się na długą kolejkę złożoną z setek ludzie przed Ambasadą Hiszpanii. Tak, to byli Kubańczycy zamierzający aplikować o otrzymanie obywatelstwa hiszpańskiego! Ciekawy jestem, czy bracia Castro również się na takie obywatelstwo kwalifikują—i czy może złożyli aplikację—ot tak, na wszelki wypadek?
 
Malownicze, brukowane uliczki Trinidadu
Bardzo często samoloty przylatujące do Toronto z południa nie kierują się bezpośrednio do portu lotniczego, ale wykonują szeroki zakręt nad Toronto i dolatują do lądowania z północnego wschodu. Zwykle takie zakręty mają miejsce… dokładnie ponad domem Catherine—gdy siedzimy w jej ogródku, widzimy (i słyszymy!) dziesiątki kołujących samolotów. Tym razem nasz samolot również dokonał podobnego manewru i przez okienko samolotu mogłem nie tylko zobaczyć znajome mi okolice nieopodal domu Catherine, ale nawet i jej dom!

Od kanadyjskiego turysty dowiedzieliśmy się, że możemy LEGALNIE przywieźć do Kanady egzotyczne owoce (tak długo, jak nie są uprawiane w Kanadzie), toteż przywieźliśmy 5 OGROMNYCH awokado (ich pestki były prawie tak duże, jak całe awokado sprzedawane w sklepach w Kanadzie!), skrupulatnie deklarując je na deklaracji celnej. Rzeczywiście, celnik zadał Catherine parę zdawkowych pytań na ich temat i pozwolił je zatrzymać.

ZAKOŃCZENIE

Ponieważ zawsze jedziemy na Kubę bez żadnych uprzedzeń i specjalnych oczekiwań, ogólnie mieliśmy udany pobyt. Chociaż surowa i betonowa architektura hotelu nie była zbyt pociągająca, zdawaliśmy sobie sprawę, do jakiego rodzaju hotelu się wybieramy—i dlatego wybraliśmy pokój w sekcji „Superior Ocean View Section”, co było świetną decyzją. Pomimo naszych hojnych napiwków obsługa hotelu NIE była tak przyjazna, usłużna i miła jak ta w innych hotelach, w których mieliśmy niedawno przyjemność się zatrzymać [mianowicie Hotel Colonial (Cayo Coco), Hotel Club Amigo Caracol (Santa Lucia) czy też Club Amigo Atlantico (Guardalavaca)], ale mimo wszystko wystarczająca na nasze potrzeby. Jedzenie było OK, pokój czysty i mogliśmy zawsze liczyć na autobus do Trinidad—wypady do tego czarującego miasteczka były najważniejszym punktem naszych wakacji!
 
Catherine z taksówkarzem i jego antyczną taksówką

Czy przyjechałbym ponownie do tego hotelu? Jeżeli cena byłaby odpowiednia, być może rozważyłbym zatrzymanie się w nim, traktując hotel jako odskocznię do zwiedzania Trinidadu i pobliskich okolic. Gdybym jednak planował spędzać więcej czasu na plaży i koło hotelu, raczej zapłaciłbym więcej i wybrał sąsiedni hotel Brisas, ponieważ podobała mi się jego hiszpańska, kolonialna architektura. Niemniej jednak jak zwykle świetnie się na Kubie bawiliśmy i z niecierpliwością oczekuję ponownego wyjazdu do tego kraju w listopadzie lub grudniu!




sobota, 31 października 2015

Cayo Largo, Kuba—Tydzień w Hotelu Pelicano, Styczeń 2014 r.

Kuba jest oczywiście (dużą) wyspą—być może za dużą dla nas... dlatego chcieliśmy spróbować czegoś mniejszego i przytulniejszego. Po kilku godzinach zbierania informacji na Internecie, podjęliśmy decyzję odwiedzenia Cayo Largo del Sur, wyspy położonej niedaleko południowych brzegóg Kuby. Wyspa o wymiarach 25 km na 3 km, ma zaledwie kilka hoteli (w części zachodniej), międzynarodowe lotnisko i jedne z najpiękniejszych plaży na świecie! Podobno Krzysztof Kolumb zatrzymał się na niej podczas swojej drugiej podróży.

Tydzień przed wyjazdem zadzwonił do mnie jeden z klientów i chciał się ze mną umówić na spotkanie—ponieważ wyjeżdżał na wakacje, poprosił o termin po jego przyjeździe, w końcu stycznia 2014 r.

            — Dokąd się Pan wybiera? — spytałem zaciekawiony.

            — Jedziemy z żoną na Kubę — powiedział

            — W które miejsce?

            — Na taką małą wyspę, Cayo Largo.

            — I kiedy wylatujecie?

            — Siedemnastego stycznia — odpowiedział.

Byłem zaskoczony—co za zbieg okoliczności!

            — Zatem spotkajmy się na lotnisku albo w samolocie — zaproponowałem.

Trochę zdziwił się tą niecodzienną propozycją.

            — Ale dlaczego?

            — Tak się składa — powiedziałem — że będziemy lecieli tym samym samolotem-jak też przebywali na tej samej wyspie!

Widok ośrodka "Sol Pelicano" z wieży widokowej
Rzeczywiście, 17 stycznia 2014 r. spotkaliśmy się na lotnisku w Toronto, po niecałej godzinie weszliśmy do comfortowego samolotu Airbus 310 i wystartowaliśmy o godzinie 18:00—nawet samolot nie musiał być odladzany. Podawano bardzo smaczne jedzenie, średniej jakości wino i mogłem podziwiać przez okno pełnię księżyca. Dokładnie po 3 godzinach i 33 minutach lotu mieliśmy idealne lądowanie. Nota bene, z moimi klientami nie dyskutowaliśmy o sprawach biznesowych na pokładzie samolotu!

Szybko przeszliśmy przez kontrolę paszportowo-celną, dość długo czekaliśmy na bagaże, które były obwąchiwane przez energicznego i zabawnego szkolonego psa, ale chyba nic podejrzanego nie znalazł. Jazda autobusem do hotelu zabrała jedynie 10 minut—najkrótsza trasa z lotniska do hotelu na Kubie! Nasze bagaże zostały wyładowane z autobusu, podczas gdy staliśmy w kolejce do recepcji hotelowej. Otrzymaliśmy pokój nr 4319 ("Magnolia") i zapłaciliśmy 2 peso dziennie za sejf w pokoju. W tym samym czasie wymieniliśmy $200 na kubańskie peso, otrzymując około 176 peso.
 
Plaża na vis-a-vis hotelu
Pokój znajdował się na drugim piętrze i okna wychodziły na ocean. Był przestronny i posiadał telefon, telewizor i małą lodówkę; najbardziej podobał się nam duży balkon z zadaszeniem w razie deszczu. Mogliśmy na nim siedzieć, spoglądać na ocean, słuchać kojącego szumu fal i delektować się zachodami słońca.

Następnego dnia wstaliśmy o 8:00 rano, wykąpaliśmy się i udaliśmy się do restauracji ze 'stołem szwedzkim' ("all-you-can-eat")—zamówiłem 3 jajka, chleb, jogurt, kiełbasę oraz owoce. Wprowadzenie dla turystów miało miejsce o godzinie 11:00 i prowadzone było przez naszego przedstawiciela, Samira. Opowiedział nam pokrótce o niedawnym wypadku: według jego wersji, kanadyjska turystka, po wypiciu kilku drinków alkoholowych, wsiadła na skuter ze swoim małym dzieckiem i mieli wypadek, na skutek którego dziecko poniosło śmierć. Turystka była zatrzymana na Kubie przez jakiś czas, ale wreszcie ją wypuszczono i pozwolono wrócić do Kanady. Również objaśnił nam, w jaki sposób możemy pojechać do innych hoteli, plaż i do 'miasta'.
Codziennie się bawiliśmy ze trzeba szczeniakami; ich mama nie miała nic przeciwko temu

Po orientacji poszliśmy na plażę i zajęliśmy 'palapę' w krztałcie litery "A", blisko szopy faceta opiekującego się plażą. Zauważyłem, że trzymał w szopie psa... z trzema jedno-miesięcznymi szczeniakami! Czasmi bawiliśmy się z nimi i nawet zabieraliśmy jej do palapy. Opowiedział nam o huraganie 4 stopnia Michelle, jaki miał miejsce w listopadzie 2001 r: przed tym huraganem wszyscy turyści byli ewakuowani i na Cayo Largo pozostała jedynie garstka pracowników. Huragan przeszedł nad wyspą i została ona zalana w wyniku 6 metrowych fal. Powiedził, że przedtem plaże były o wiele lepsze, szersze i bardziej piaszczyste i nie było na nich widocznych żadnych skał—huragan je zdewastował i zmienił ich wygląd. Hotele, prócz jednego, zostały odbudowane.

Na plaży znajdował się bar (Beach Ranchon) gdzie można było poza drinkami i przekąskami, zjeść lunch—uwielbiałem serwowane w nim sałaty! Również raz mieliśmy w nim smaczną kolację a'la carte.

W centrum ośrodka wyrastała dość wysoka wieża obserwacyjna i parę razy weszliśmy na jej szczyt, rozciągał się z niej imponujący widok!
 
Catherine pod 'palapą' z jednym z trzech szczeniaczków
Również przeszliśmy się do pobliskich hotelli: na wschodzie była Villa Lindamar i mieszkali w niej głównie turyści z Włoch; po leewj stronie był Hotel Sol Cayo Largo, który też odwiedziliśmy—według Trip Advisor, był on na pierszym miejscu w rankingu hoteli na Cayo Largo; nasz był na drugim. Rzeczywiście, był on o wyższym standarcie (posiadał 4 gwiazdki, nasz 3) i wystrój wnętrza był o wiele ciekawszy—jednakże bardzo lubiliśmy nasz hotel! Moi klienci zatrzymali się w hotelu Sol Cayo Largo i jednego dnia się z nimi spotkaliśmy i potem poszliśmy nurkować z rurką na przeciwko ich hotelu.

Lokalną 'kolejką' pojechaliśmy na plażę Playa Paradiso, brodziliśmy w płytkiej wodzie i przeszliśmy się w stronę plaży Playa Sirena. Obie plaże były niezkazitelne i dość dzikie; gdy oddaliliśmy się od plażowego baru, spotykaliśmy bardzo mało ludzi. Prawie przez godzinę chodziłem w płytkiej wodzie, podczas gdy Catherine poszła o wiele dalej eksplorować pozostałe części plaży.
 
Iguana
Niestety, hotel nie posiadał żadnych rowerów, toteż pieszo przeszliśmy się pobliską drogą. Niebawem doszliśmy do Tower Gardens (koło starej wieży ciśnień)—prawdopodobnie była zniszczona przez huragan i wydawała się od lat nieużywana. Dwie kobiety zdawały się opiekować ogrodem i jedna pokazała nam dziką iguanę, która wygrzewała się na słońcu koło ogrodu. Potem posługując się hiszpańskim oraz językiem migowym dała znać, aby za nią iść i zaprowadziła nas do stawu, wskazując na wygrzewającego się krokodyla! Przez jakiś czas się na niego patrzyliśmy i gdy znienacka otworzył ogromną paszczę, dobrze nas wystraszył! Zobaczyliśmy jeszcze jedną iguanę i białą czaplę.
 
Prawdziwy krokodyl!
Autobusem pojechaliśmy do wioski Cayo Largo (zwanej 'Pueblito'), która jest całkowicie zamieszkana przez Kubańczyków zatrudnionych w sektorze turystycznym. Powiedziano nam, że pracują oni przez kilka tygodni, a potem mają kilka wolnych i wracają do domu; większość z nich mieszka na stałe na wyspie "Isla de la Juventud", Wyspie Młodości. Zaopatrzenie wyspy jest transportowane na wyspę barką i raz ją z daleka widzieliśmy, jak była holowana.



Udaliśmy się do restauraci, do doku, pod którym widzieliśmy wiele dużych i egzotycznie wyglądających ryb oraz do farmy żółwi, "Centro de Rescate de Tortugas Marinas". Zobaczyliśmy wiele kolorowych żółwi, pływających w basenie. Jajka żółwi, żłożone na wyspie, są nastęnie zbierane i przynoszone do tej farmy do inkubacji; gdy się wylęgają, nowonarodzone żółwie przez jakiś czas są trzymane na farmie i potem wypuszczane do oceanu.

Ponieważ lotnisko było zaraz koło hotelu, słyszeliśmy (i widzieliśmy) przylatujące i odlatujące samoloty; te mniejsze latały do Hawany i ich piloci często spożywali posiłki w restauracji, parę razy z nimi rozmawiałem.
 
Catherine na plaży Sirena
W dniu odlotu zamiast czekać na bezpłatny autobus, wzięliśmy taksówkę i po paru minutach byliśmy na lotnisku—w ten sposób byliśmy jedni z pierwszych i udało się nam usiąść w restauracji przy wolnym stoliku. Później dołączyli się do nas moi klienci i przed odlotem przez ponad godzinę rozmawialiśmy—restauracja były pełna ludzi! Jak zwykle, zakupy zrobiłem na lotnisku; na szczęście miałem gotówkę, bo sklep nie akceptował kart kredytowych z powodu problemów technicznych. Lot był bezproblemowy i wylądowaliśmy w Toronto o godzinie 2:00 nad ranem.

Zazwyczaj gdy podróżujemy na Kubę, staramy się zwiedzić pobliskie miasta i zobaczyć jak najwięcej ciekawych atrakcji turystycznych oraz 'mieszać się' z lokalnymi mieszkańcami. Ale do Cayo Largo przyjechaliśmy głównie w celu wypoczynku na plaży—i mieliśmy udaną wycieczkę!


środa, 15 lutego 2012

Cienfuegos, Cuba. 13-20 Styczeń 2012 r.

English version of this blog: http://ontario-nature.blogspot.ca/2012/02/cienfuegos-cuba.html
Więcej zdjęć: http://www.flickr.com/photos/jack_1962/sets/72157629906109508

 — To gdzie jedziemy tym razem na Kubę?

To pytanie zadawaliśmy sobie od jakiegoś czasu. Niby proste, bo wybór miejsc ogromny, ale nie chcieliśmy spędzić całego tygodnia wylegując się na plaży, spacerując po ośrodku wypoczynkowym. Chcieliśmy bardziej aktywnie spędzić nasz pobyt, więc trzeba było zrobić mały 'research'. Varadero, Santa Lucia, Manzanillo, Cayo Coco, Cayo Largo—wszystko to piękne miejsca na cudownych plażach, ale dojechanie z nich do jakiegoś większego miasteczka jest uciążliwe, drogie, a często nawet niemożliwe.

— A może spróbować miasto Cienfuegos, zwane również „La Perla del Sur” („Perłą Południa”)? — powiedziałem po kilkunastu minutach przeglądania mapy Kuby i różnych ofert turystycznych.

Dwa lata temu byliśmy koło miasteczka Trinidad i wtedy lądowaliśmy w Cienfuegos, ale nigdy nie mieliśmy okazji zwiedzić tej miejscowości. Agencja turystyczna http://www.tripcentral.ca/ , przez którą kupowaliśmy poprzednie wakacje, oferowała kilka 'packages' w ośrodkach w pobliżu Cienfuegos—dwa z nich na południe od miasta, nad oceanem, posiadały plaże, ale dojazd do samego miasta wymagałby codziennej transportacji taksówką—bo samo miasto jest położone nad zatoką Cienfuegos, dawniej zwaną Zatoką Jagua (Bahia de Cienfuegos lub Bahia de Jagua) i nie bezpośrednio nad oceanem. Była jeszcze jedna możliwość—hotel Jagua, znajdujący się na cypelku Punta Gorda wpadającym do Zatoki Cienfuegos. Nawet niezły hotel, posiadający basen (ale nie plaże), z jego okien roztacza się piękny widok na zatokę, miasto i ocean. Do centrum miasta jest około 3 km, niedaleko. Cena była trochę wysoka, około $900 za osobę na tydzień. Mieliśmy nadzieję, że może z czasem spadnie—był dopiero wrzesień, a wybieraliśmy się tam w styczniu—ale wkrótce cena poszła o około $200 w górę... — Hm, zawsze można pojechać do hotelu Tropicoco – powiedziałem. Bo chociaż spędziliśmy w Hawanie kilkadziesiąt godzin, wszystkiego nie udało się nam zobaczyć. W tym hotelu, ok. 30 minut od centrum Hawany, byliśmy w 2009 r. i stanowił on świetną bazę do codziennych wypadów do miasta. Był to jako-taki hotel, chociaż recenzje zamieszczane na stronie http://www.tripadvisor.com/  oscylowały od 1 do 5 gwiazdek—niektórzy go nie znosili i nazywali ‘piekłem’, inni corocznie wracali do niego. Nam odpowiadał i nie mieliśmy problemu z pojechaniem do niego razy jeszcze, tym bardziej że ceny były cały czas przystępne w granicach $600.

Co jakiś czas wchodziłem na stronę Tripcentral.ca i śledziłem codziennie zmieniające się ceny... i wreszcie pewnego dnia po rutynowym sprawdzeniu cen, prawie że podskoczyłem z radości i momentalnie zadzwoniłem do Catherine.

— Hej, byłaś może dzisiaj na tripcentral.ca? – zapytałem się.

Otóż nagle pojawiły się nowe oferty wakacyjne właśnie do hotelu Jagua. Tydzień z przelotem i ze śniadaniem za $605 (a z kolacją o $100 więcej). Baliśmy się, aby nam ta oferta nie uciekła i szybko podjęliśmy decyzję. Zadzwoniliśmy do Rien'a z Tripcentral.ca (również on poprzednio robił nasze rezerwacja), który szybko wszystko załatwił, a przy okazji powiedział, że tym razem będziemy lecieli Air Cubana, liniami kubańskimi. Parę dni później zrobiłem mały ‘research’ i okazało się, że linie lotnicze Air Cubana miały fatalną opinię jeżeli chodzi o wypadki i bezpieczeństwo; jedynym pocieszeniem dla nas to fakt, że absolutna większość wypadków zdarzała się na lotach krajowych (kubańskich) i tych do innych krajów Ameryki Łacińskiej lub Karaibów.

Oczywiście, Kuba jest specyficznym krajem i często nie wszystko działa tak, jak powinno. Turyści, którzy nie zdają sobie sprawy ze specyfiki tego kraju, często doznają rozczarowań. „Es Cuba!”—to zwrot, który warto zawsze pamiętać. My też jesteśmy na to przygotowani... z tym, że „Es Cuba!” zaczęła się parę minut po zrobieniu rezerwacji, gdy otrzymałem e-mail z potwierdzeniem.

Nasza znajoma Lynn jest stewardessą i przez ostatnie 15 lat lata z Toronto do Hong Kongu; bezpośredni lot, bez żadnych lądowań, wynosi prawie 16 godzin i jest prawie najdłuższym pasażerskim lotem (najdłuższy lot to około 19 godzin). Lot z Toronto na Kubę normalnie trwa ok. 4 godziny—ale nie doceniliśmy możliwości linii kubańskich: otóż według pisemnego potwierdzenia, nasz lot z Toronto do Cienfuegos miał rozpocząć się o godzinie 3:00 po południu w niedzielę i zakończyć o godzinie 7:00 wieczorem... następnego dnia, w poniedziałek! Zresztą wyraźnie było napisane: „długość lotu 28 godziny, bez między-lądowań”! Tak więc nie tylko nasze wakacje obejmowały wyjazd na Kubę, ale prawdopodobnie przelot dookoła świata i przy okazji pobicie wszelkich rekordów długości lotu—tego nie potrafi nawet kapitalistyczna Ameryka! Na szczęście był to jedynie błąd... a ja już w swojej wyobraźni widziałem nasze nazwiska w Księdze Guinnessa i wyszukane powitanie na lotnisku w Cienfuegos, być może z udziałem samego Fidela Castro! Zresztą jak się okazało, nie był to ostatni błąd—m. in. zmieniono nam o kilka dni daty wylotu i przylotu (nomen-omen, wylot miał nastąpić w piątek, trzynastego!) i kompletnie pomieszano w papierach godziny przylotu i odlotu. Mieliśmy jedynie nadzieję, że gdy przyjdzie do samego lotu, wszystko będzie toczyło się właściwym trybem.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Piątek, trzynastego stycznia 2012 roku... samolot linii kubańskich prawie bez spóźnienia odleciał o 21:00. Co poniektórzy z kanadyjskich turystów postanowili zacząć swoje kubańskie wakacje już w samolocie i niebawem stali się hałaśliwi, a nawet uciążliwi—dobrze, że siedzieliśmy kilka rzędów dalej od nich. Niektórzy mówią, że kubańskim samolotom nie wolno latać nad terytorium Stanów Zjednoczonych, ale nie jest to prawdą—mają prawo latać (za co zresztą płacą, tak jak wszystkie inne samoloty) i w razie problemów mogą też wylądować na amerykańskim lotnisku. Przechodząc koło frontowych siedzeń, zobaczyłem całą stertę gazet—było to angielskie wydanie rządowego tygodnika Granma. Na Kubie nie jest nawet łatwo kupić hiszpańskojęzyczne wydanie Granma (dziennik), nie wspominając o wydaniu w języku angielskim! Gdy samolot zaczął zbliżać się do Cienfuegos i ustawiać do lądowania, pomimo ciemności wyraźnie zobaczyłem zatokę (Bahia de Cienfuegos), przylądek Punta Gorda oraz ‘nasz’ hotel Jagua! Wylądowaliśmy parę minut po północy—jakże było przyjemnie wyjść z samolotu i poczuć grunt pod stopami oraz powiew ciepłego i wilgotnego powietrza! Szybko przeszliśmy przez kontrolę paszportową. Na lotnisku w Toronto kupiłem ‘The New York Times’; która to gazeta wystawała z mojego podręcznego bagaża.

— Czy mogę ją zobaczyć? — zapytał się mnie jeden z celników.

Początkowo sądziłem, że może chciał po prostu szybko ją przeczytać, ale jego prośba była raczej skierowana z racji wykonywanego zawodu: przewrócił kilka stron, spojrzał na datę i po krótkiej wymianie zdań przez radio pozwolił mi ją zatrzymać. Akurat w tym wydaniu nie było chyba ani jedengo słowa o Kubie.

Przed lotniskiem stało kilka autobusów.

— Który jedzie do Hotelu Jagua? — zapytaliśmy się.

— Tamten — wykrzyknął jeden z pracowników, wskazując na autobus stojący w samym końcu parkingu.

Kierowca umieścił nasze bagaże w autobusie, a my staliśmy przed autobusem, czekając na pozostałych pasażerów. Stopniowo pojawili się pozostali turyści—ale podczas gdy wszystkie inne autobusy już odjechały, nasz nadal na kogoś czekał. Po godzinie zobaczyliśmy, jak nasz samolot wzbił się w niebo i odleciał do Hawany. Kilka turystek, które siedziały koło nas, powiedziały, że ich bagaż musiał być załadowany w Toronto na inny samolot, bo nawet po przeszukaniu całego samolotu, nie znaleziono go, tak więc były one w bardzo złym nastroju—i bez bagażu. Wreszcie z budynku lotniska wyszedł samotny turysta, wszedł do autobusu i ruszyliśmy.

— To nie moja wina—powiedział przepraszającym głosem. – Prawie mnie aresztowano.

Nigdy nie dowiedziałem się, o co poszło, ale wszyscy odetchnęli z ulgą. Większość turystów—praktycznie wszyscy oprócz nas—jechali do ośrodków Ranch Luna i Faro Luna (znajdujących się na południe od Cienfuegos, nad oceanem). Byliśmy jedynymi turystami, którzy zatrzymali się w hotelu Jagua i tamże skierował się autobus. Chociaż była już prawie druga nad ranem, na ulicach było nawet sporo ludzi i niebawem mogliśmy na własne oczy zobaczyć neoklasyczną architekturę, z której to miasto słynie. Autobus skręcił w ulicę Calle 37, zwaną też Paseo del Prado (część jej nazywa się Malecon), minęliśmy piękny biały budynek (Klub Żeglarski) i przybyliśmy do hotelu. Personel był trochę zaskoczony, bo pewnie nie spodziewał się nikogo o tej porze dnia—a raczej nocy. Poprosiliśmy o pokój na ostatnim, siódmym piętrze, ale wszystkie były zajęte i otrzymaliśmy pokój nr. 502, na piątym piętrze.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

— Cinco piso? — zapytałem się.

 — Si, cinco — odpowiedziała recepcjonistka.

Pokój znajdował się prawie na samym końcu długiego, otwartego korytarza. Karta magnetyczna, która miała otworzyć drzwi do pokoju nie działała; wkładaliśmy ją na różne sposoby, ale drzwi ani drgnęły.
Po kilku minutach bezowocnych prób usłyszeliśmy głos dobiegający z wewnątrz pokoju:

— To nie jest wasz pokój.

Sprawdziwszy dokumenty otrzymane w recepcji hotelowej okazało się, że otrzymaliśmy pokój numer 402, na czwartym piętrze (chociaż oboje doskonale słyszeliśmy, jak recepcjonistka powiedziała „Cinco”). Tym razem nie mieliśmy problemu z otwarciem drzwi—a następnie włożyliśmy kartę w specjalne urządzenie, aby można było zapalić w pokoju światło.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Pokój był całkiem fajny—miał dwa duże łóżka, telewizor, telefon, małą lodówkę, klimatyzację, łazienkę z prysznicem—jak również balkon, na którym mogliśmy siedzieć i patrzeć się na hotelowy basen, molo, Zatokę Cienfuegos i całe miasto. Natomiast z korytarza mieliśmy piękny widok na południową część przylądka Punta Gorda oraz na jeden z najbardziej imponujących budynków w całym mieście, Palacio de Valle. Na przeciwnym brzegu zatoki widoczna była ogromna kopuła nigdy nie dokończonego reaktora elektrowni atomowej. Strasznie chciało mi się pić, a nie chciałem na wszelki wypadek nabawić się już w pierwszym dniu zatrucia żołądkowego. Oboje poszliśmy do hotelowego baru (otwartego całą noc) i kupiliśmy dwie puszki piwa „Bucanero”. Zwykle piwo kosztuje 1 peso, ale bar hotelowy zażyczył sobie razem 6 peso—i była to nasza pierwsza i ostatnia wizyta w tym barze. Około 3 nad ranem wróciliśmy do pokoju i szybciutko zasnęliśmy.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Hotel Jagua był zbudowany przed Rewolucją Kubańską przez brata ówczesnego prezydenta Batisty. Istniały również plany otworzenia kasyna w przylegającym do hotelu Palacio de Valle (nota bene, dawniej ogród tego pałacu znajdował się w miejscu, gdzie obecnie stoi hotel Jagua). Przed Rewolucją dzielnica Punta Gorda (leżaca na półwyspie wrzynającym się w Zatokę Jagua) była jedną z najdroższych dzielnic w mieście—do dzisiaj posiada ona niezaprzeczalny urok, domki są bardzo dobrze utrzymane i w wielu z nich wynajmowane są pokoje turystom (casas particulares). Jako ciekawostka—według znajdującej się w hotelu tablicy pamiątkowej, Fidel Castro złożył w nim wizytę po Rewolucji:

W tym pomieszczeniu w dniu 18 sierpnia 1960 roku towarzysz Fidel Castro Ruiz mówił na temat dużego znaczenia Hotelu Jagua dla rozwoju turystyki w centralnej części wyspy”.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Hotel cieszył się ogromną popularnością wśród różnych zorganizowanych grup turystycznych podróżójących po Kubie; prawie wszyscy turyści zatrzymywali się w nim na jedną lub dwie noce i wyruszali w dalszą podróż. Dlatego ciągle widzieliśmy autobusy stojące przed hotelem, do których turyści albo wsiadali albo z których wysiadali. Rzeczywiście, byliśmy jedynymi gośćmi tego hotelu, którzy mieszkali w nim przez pełny tydzień—nawet Rien, nasz kanadyjski przedstawiciel biura podróży powiedział, że nie pamięta, aby jacyś inni turyści wybrali się na cały tydzień do Hotelu Jagua. Oczywiści, turyści którzy kupują tygodniowe wyjazdy na Kubę zwykle zatrzymują się w ośrodkach położonych nad oceanem, w których wszystko jest wliczone w cenę (tzn. trzy posiłki dziennie, bufet, napoje alkoholowe, występy taneczno-muzyczne i wiele innych atrakcji dla turystów). Natomiast Hotel Jagua znajdował się w mieście, około 3-4 kilometry od centrum Cienfuegos. Jedynie śniadanie było wliczone w cenę naszego ‘package’—nie mieliśmy żadnych innych posiłków i nie było żadnych bezpłatnych napojów. Każdego ranka rozkoszowaliśmy się przepysznym omletem lub jajkami sadzonymi, świeżym chlebem i bułkami, sałatkami i trzema rodzajami znakomitych żółtych serów! Niestety, maszyna do kawy działała w typowo kubański sposób—czasami otrzymywałem czarną kawę bez mleka, czasami leciało jedynie mleko i musze powiedzieć, że przez cały tydzień nie wypiłem nawet jednej jako-takiej filiżanki kawy, ale ponieważ nie jestem kawoszem, nie był to dla mnie jakiś duży problem. Poza tym, lubiliśmy ten hotel—windy działały, zawsze była gorąca woda, pokojówka sprzątała codziennie pokój, lodówka chłodziła nasze jedzenie i piwo, obsługa hotelowa rozmawiała po angielsku i jego lokacja była idealna.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Po drugiej stronie ulicy (Calle 37), na vis-a-vis hotelu były dwie restauracje, gdzie można było kupić to samo piwo, które sprzadawano w barze hotelowym, ale za jedną trzecią ceny (tzn. 1 peso vs. 3 peso). Na tej samej ulicy, jakieś 600 metrów na północ od hotelu, zaraz za stacją benzynową (koło Avenida 20) znajdował się supermarket zaopatrzony w napoje alkoholowe, wodę mineralną, piwo, sery i wiele innych rzeczy. Kilka razy tam poszliśmy i kupiliśmy wodę mineralną i piwo w puszkach. Również można było kupić piwo i wodę mineralną w mniejszym sklepiku, znajdujacym się na tyłach stacji benzynowej.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Chociaż w sobotę 14 stycznia 2012 r. (pierwszej nocy) spaliśmy tylko parę godzin, już rano byliśmy na nogach, zjedliśmy śniadanie i poszliśmy do Palacio de Valle. Rzeczywiście, był to imponujący budynek! Zbudowany w 1917 r. przez Don Acislo del Valle w różnych stylach architektonicznych, posiadał bogato zdobione ściany, sufity, schody i wiele innych dekoracji. Gdy weszliśmy do środka, zobaczyliśmy dystyngowaną starszą damę kubańską, bardzo oryginalnie ubraną, która grała na fortepianie i bardzo charakterystycznym głosem śpiewała romanyczne piosenki.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Oczywiście, była to Carmen Iznaga, która od lat prezentuje się w tym Pałacu. Po kilku minutach wstała, podeszła do Catheriny i pokazała jej kilka dysków CD z nagraniami swojej muzyki. Kupiliśmy jeden dysk, który ona pocałowała, zostawiając na nim odcisk szminki! Po zrobieniu kilkunastu zdjęć poszliśmy wzdłuż Calle 35 do końca przylądka Punta Gorda. Wszystkie domki były świetnie utrzymane. Jeden z mieszkańców Punta Gorda powiedział (jeżeli dobrze go zrozumiałem), że podczas huraganów fale zatoki przelewają się przez przylądek i wiele domów jest zalewanych. Przed jednym z domków stał wypolerowany amerykański samochód z lat piędziesiątych.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Koło hotelu, na skrzyżowaniu Avenida 0 i Calle 35 podjechała do nas riksza (bicitaxi, lokalna taksówka dla turystów, napędzana pedałami siedzącego na przodzie riksiarza i posiadająca z tyłu miejsce na 2 osoby) i jej właściciel spytał się, czy może nas gdzieś podwieźć. Nie zamierzaliśmy w tym czasie nigdzie jechać, ale zaczęliśmy z nim rozmawiać—głównie używając super-podstawowego języka hiszpańskiego, bo on znał zaledwie kilka wyrazów po angielsku. Nazywał się Alain i powiedział nam, że to była jego riksza—musiał wykupić specjalne pozwolenie, aby móc nią świadczyć usługi dla turystów: co miesiąc płacił pewną kwotę dla rządu (w ‘Convertible Peso”, CUC) i również musiał odprowadzać pewien procent od swoich całkowitych zarobków (ale nigdy nie dowiedziałem się, w jaki sposób taka kwota jest obliczana—ryksiarze nigdy nie wydawali żadnych rachunków). Był to całkiem miły młody człowiek i umówiliśmy się, żeby czekał na nas przed hotelem o godzinie 17:00, gdy zamierzaliśmy wybrać sie do centrum miasta. Poszliśmy z powrotem do pokoju hotelowego, ucięliśmy sobie drzemkę i wstaliśmy przed piątą.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Alain już czekał na nas. Zresztą przed hotelem stało wiele innych riksz, jak też ‘regularnych’ taksówek. Dowiedzieliśmy się później, że, praktycznie wszyscy ci taksówkarze otrzymali niedawno od rządu pozwolenia—ba, zostali nawet zachęceni przez rząd—do prowadzenia swoich własnych biznesów. Podczas naszej ostatniej wizyty na Kubę w listopadzie 2010 r. rozmawiałem z Kubańczykami o niedawnej decyzji rządu kubańskiego dotyczącej zwolnienia z pracy setek tysięcy pracowników rządowych. Ponieważ rząd nie był w stanie zapewnić im zatrudnienia, jedyną rozsądną alternatywą było zachęcenie ich do rozpoczęcia własnej, prywatnej działalności—i bardzo dużo ludzi skorzystało z tych nowych przepisów, dających im wreszcie możliwość prowadzenia działalności biznesowej (pracując ‘por cuenta propia’, na własny rachunek) i polepszenia swoich zarobków. Ta nowa ‘przyjazna’ biznesom polityka była wszędzie widoczna—spotykaliśmy bardzo dużo prywatnych rikszy, taksówek konnych i samochodowych, punktów oferujących różnego rodzaju usługi, sklepików sprzedających wszystko od części elektrycznych do różnych owoców i warzyw (wiele z nich działało z okien mieszkań wychodzących na ulice)—jak też otworzyło się dużo prywatnych restauracji i ciągle zaczepiano nas, oferując w nich posiłki.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Prawdopodobnie jednak ci ‘naganiacze’ nie stanowili niesławnych ‘jinteros’ (kanciarzy), ale pracowali dla restauracji, często nawet byli ubrani w restauracyjne uniformy i rozdawali nam karty biznesowe. Niezmiennie używaliśmy bardzo pomocnej formuły w języku hiszpańskim: „Acabamos de comer en el hotel” (właśnie jedliśmy w hotelu) i w większości przypadków więcej nas nie zaczepiano. Cóż, był to rodzaj marketingu w wydaniu kubańskim! Również widzieliśmy wiele sklepów sprzedających dobrej jakości zagraniczne ubrania, jeansy, żywność, urządzenia gospodarstwa domowego, maszyny/narzędzia do renowacji domów i wiele innych rzeczy—co znaczyło, że przynajmniej część Kubańczyków miała pieniądze i mogła sobie pozwolić na zakup takich przedmiotów. Innymi słowy, Kuba zmieniała się—miejmy nadzieję, że na lepsze. Jeżeli te zmiany będą kontynuowane, przyszła Kuba będzie bardzo odmienna od obecnej.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Spotkaliśmy sporo turystów z całego świata, którzy objeżdżali Kubę wypożyczonymi samochodami lub lokalnymi autobusami i zatrzymywali się w Casasa Particulares. Z pewnością taki sposób podróżowania pozwalał im na zobaczenie wielu nieznanych zakątków tego kraju i poznania, jak żyją prawdziwi Kubańczycy. Pewnego dnia porozmawialiśmy z młodym facetem, o ile pamiętam z Australii, który podóżował wraz z żoną po Kubie wypożyczonym samochodem i mieszkał w Casa Particular.

 — Kocham Kubę — powiedział. — Kubańczycy są bardzo szczęśliwi i nawet dobrze im się powodzi. System socjalistyczny całkiem dobrze tutaj działa.

Natępnie zaczął mówić, jak to świetnie żyją Kubańczycy i posiadają praktycznie wszystko—lodówkę, samochód, pralkę, dom, telefon komórkowy, sprzęt muzyczny, nowoczesny telewizor... Bardzo ciekawiło mnie, gdzie spotkał takich ludzi.

— Chodzi mi o rodzinę, która ma Casa Particular, w której mieszkamy — powiedział.

No tak... gdy jestem na wakacjach, staram się nie nie angażowac w dyskusje polityczne, jednak bardzo mnie korciło, aby mu zwrócić uwagę, że owi ‘świetnie żyjący Kubańczycy’ o których mówił, to są, praktycznie rzecz biorąc, przedstawiciele nowej ‘kapitalistycznej’ klasy, samozatrudnieni, którzy zarabiają wynajmując pokoje przerobione na mały hotelik w swoim domu. I kiedykolwiek na budynku widzieliśmy charakterystyczny znaczek, oznaczający casa particular, zawsze taki domek był bardzo elegancki, dobrze utrzymany, miał świeżo pomalowane ściany i zazwyczaj piękny ogród.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Innymi słowy, kapitalizm rzeczywiście działa na Kubie, nawet na taką stosunkową mikro-skalę! Dlatego mam nadzieję, że te nowe przepisy pozwolą wielu Kubańczykom podjąć różnoraką prywatną działalność biznesową i przyczynią się do podniesiena ogólnego standartu życia. Z pewnością będzie trzeba przezwyciężyć wiele problemów, m. in. związanych z już widocznymi różnicami pomiędzy pracującymi dla siebie ‘cuentapropistas’ i mającym pracę w sektorze turystycznym a tymi mającymi jedynie kiepskie wynagrodzenie rządowe. Mam nadzieję, że rząd nie wycofa się w podjętej polityki i nie zdławi prywatnych biznesów poprzez wprowadzanie uciążliwych praw i wysokich podatków.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Rikszą Alain’a pojechaliśmy wzdłuż Paseo del Prado (Called 37) do Avenida 54 (również znana jako San Fernando). Gdy zbliżaliśmy się do skrzyżowania, zobaczyliśmy faceta geja, Kubańczyka, który w bardzo ostentacyjny sposób spacerował bulwarem. Praktycznie nie było osoby, aby się za nim nie obejrzała i jego pojawienie się wywołało wiele uśmieszków. Alain powiedział, że jeszcze niedawno homoseksualizm był nielegalny na Kubie, ale obecnie już został zalegalizowany. Jeszcze jedna oznaka zmian! Wysiedliśmy z rikszy, zapłaciliśmy Alainowi 3 peso i powoli skierowaliśmy się ku głównemu placu miasta.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Bulward Paseo del Prado, ciągnący się przez całe miasto do Punta Gorda na południu, jest najdłuższą ulicą tego rodzaju na Kubie. Byliśmy otoczeni imponującymi architektonicznie neoklasycznymi budynkami z wieloma kolorowymi kolumnami. Przy skrzyżówaniu znajdowała się naturalnych rozmiarów statua z brązu Benny Moré, nonszalancko przechadzającego się wzdłuż Paseo del Prado. Benny Moré, który był jednym z najwybitniejszych piosenkarzy kubańskich, urodził się blisko Cienfuegos i to miasto zawsze było z nim związane. Tego wieczoru i wiele razy podczas naszego pobytu spędziliśmy dużo czasu po prostu spacerując po bulwarze i obserwując toczące się życie miasta.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Idąc powoli Avenida 54, doszliśmy do głównego placu miasta, Parque Jose Marti, z dominującą statuą Jose Martin, Łukiem Tryumfalnym i rotundą. Budynki, które otaczały ten plac, były zapewne najpiękniejszymi budynkami w całym mieście: Katedra „La Catedral Purisma Conception’, Colegio San Lorenzo, Teatro Tomas Terry (gdzie występowały takie sławy jak Caruso, Bernhardt i Pavlova), Palacio de Ferrer, z piękną wieżą w narożniku (na którą jednak nie weszliśmy) i chyba najbardziej imponujący budynek, Antigue Ayuntamiento: w przeszłości był to ratusz, obecnie znajdują się w nim prowincjalne biura administracyjne.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Przed wyjazdem znalazłem fotografię Fidela Castro przemawiającego przed tym ratuszem 6 stycznia 1959 roku, gdy zatrzymał się tutaj w drodze do Hawany, niecały tydzień po zwycięstwie Rewolucji Kubańskiej: jego przemówienie trwało kilka godzin. Każdy z budynków miał bogatą historię i pewnie moglibyśmy cały dzień spędzić na ich zwiedzając, ale ponieważ już się ściemniało, obeszliśmy cały plac, robiąc zdjęcia. W ciągu następnego tygodnia kilkakrotnie odwiedziliśmy ten plac, gdzie raz czy dwa razy podwiózł nas rikszą Alain (tu muszę dodać, że Alain stał się naszym jedynym ryksiarzem—za każdym razem, gdy wychodziliśmy z hotelu, już na nas czekał—a przedostatniego dnia naszej podróży spotkaliśmy jego żonę i dziecko). Tej pierwszej nocy, zafascynowani architekturą i tętniącym życiem miasta, wróciliśmy na piechotę do hotelu, spacerując wzdłuż Paseo del Prado i chyba byliśmy jedynymi turystami na ulicy. Po drodze kupiłem kilka puszek piwa („Bucanero”, 1 peso za puszkę). Koło skrzyżowania z Avenida 26 zobaczyliśmy tłumy młodych ludzi zgromadzonych koło Malecon’u—znajdowała się tam restauracja i prawdopodobnie miał się rozpocząć bezpłatny koncert. Cały czas czuliśmy się bardzo bezpiecznie—ja miałem byłem obwiesozny dwoma aparatami fotograficznymi i małą kamerą wideo—myślę, że bardziej obawiałbym się w ten sposób i o tej porze chodzić w Toronto! Zatrzymaliśmy się w małej restauracji i zamówiliśmy pizzę; chociaż nie mieli papryki i cebuli, pizza okazała się całkiem smaczna.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Paręset metrów przed hotelem minęliśmy niezwykle imponujący biały budynek z dwoma jeszcze bardziej imponującymi kupolami (które widać było z okna naszego hotelu)—był to Klub Żeglarski w Cienfuegos, zbudowany w 1920 r. Wewnątrz budynku, w głównym pomieszczeniu na ścianach wisiało dużo przed-rewolucyjnych fotografii, ukazujących członków klubu pozujących na tle różnych nagród i pucharów zdobytych w zawodach żeglarskich. Na moment wpadliśmy do znajdującej się na górze całkiem stylowej restauracji—a w dolnej części znajdowała się dyskoteka, dochodziła stamtąd głośna muzyka. Klub był nadal używany przez żeglarzy, na froncie przy doku stały zacumowane łodzie. Z naszego okna hotelowego widzieliśmy zacumowaną na zatoce dużą żaglówkę, około 100 metrów od tego klubu, na której maszcie powiewała flaga szwajcarska—od czasu do czasu widać było, jak małą jolką pływali członkowie załogi pomiędzy żaglówką i lądem.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Chociaż nie używaliśmy hotelowego basenu, często przesiadywaliśmy na plastikowych krzesło-leżakach koło hotelowego mola, popijając rum lub inny trunek i rozkoszowaliśmy się zachodzącym słońcem po drugiej stronie zatoki. W hotelu spotkaliśmy bardzo dużo turystów z USA; biorąc pod uwagę oficjalny zakaz podróżowania obywatelom USA na Kubę, było to raczej zaskakujące. Okazało się, że podróżowali oni na Kubę w ramach specjalnych edukacyjnych lub religijnych wycieczek i odwiedzali różne budynki sakralne i wspólnoty wyznaniowe (turyści, których spotkaliśmy w hotelu, to byli Żydzi z Los Angeles i planowali zwiedzić synagogi). Oczywiście, tego rodzaju wycieczki były bardzo drogie—gdy powiedzieliśmy im, ile my zapłaciliśmy za naszą wycieczkę, byli ogromnie zaskoczeni.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012
Bardzo często spacerowaliśmy częścią przylądka Punta Gorda na południe od hotelu. Znajdowało się tam wiele casas particulares, małych prywatnych hotelików mieszczących się w zawsze czystych i świetnie utrzymanych prywatnych domkach. Siedząć na nadbrzeżu i popijając rum, obserwowaliśmy przepływające łodzie. Na samym końcu Punta Gorda znajdował się mały parking i wejście do parku, na końcu którego była okrągła altana. Koło wejścia do parku znajdował się dom-casa particular (Tony y Maylin) oraz nowo-otwarta, prywatna restauracja Villa Lagarto [Calle 35 #4B, e./Ave. 0 y Litoral, La Punta, Punta Gorda, villagarto_16@yahoo.com, tel. (53) (43) 519966]. Stojący przy wejściu kelner zapraszał nas, abyśmy wstąpili na obiad. Porozmawialiśmy z nim przez kilka minut—niedawno jeszcze był nauczycielem angielskiego w szkole, obecnie ma nowy zawód, pracując w tej restauracji jako kelner (i ‘naganiacz’) i z tego, co mówił, był całkiem zadowolony. Powiedzieliśmy, że wpadniemy do restauracji wieczorem na posiłek. Nota bene, średnia miesięczna płaca na Kubie jest poniżej $20.00 na osobę—lecz ci, pracujący w sektorze prywatnym potrafią zarobić taką sumę (lub nawet więcej) w ciągu jednego dnia... dlatego napotkany przez nas kelner, kucharz, dorożkarz czy taksówkarz jeszcze niedawno mógł pracować jako lekarz, nauczyciel lub księgowy! Tego samego dnia wieczorem rzeczywiście udaliśmy się do tej restauracji i zjedliśmy bardzo dobry obiad. Byliśmy miło zaskoczeni tą nową restauracją—była całkiem stylowa, nasz stolik znajdował się zaraz przy małym basenie, obsługa profesjonalna, jedzenie dobre i z pewnością była to jedna z głównych atrakcji naszej wycieczki. Obiad kosztował nas 16 peso na osobę, plus czerwone wino i napiwki—zapłaciliśmy prawie 50 peso, ale był wart tej ceny.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Przez następne kilka dni kilkakrotnie wybraliśmy się do centrum Cienfuegos, za każdym razem używając rikszy Alain’a. Dla mnie spacerowanie po malowniczych uliczkach i podziwianie neoklasycznych budynków było prawdziwą przyjemnością. Najbardziej lubiłem fotografowanie budynków, starych antycznych samochodów, ludzi i dzieci, które często nosiły specyficzne szkolne mundurki. Niestety, ale wiele z tych budowli było w opłakanym stanie i dosłownie waliło się—podczas naszego pobytu na Kubie, zawalił się budynek w Hawanie, pociągając za sobą kilka ofiar śmiertelnych.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

W okolicy Avenida 60 i Calle 41 wstąpiliśmy do kościoła katolickiego, na którym znajdowała się wmurowana pamiątkowa tablica, treść której przytaczam poniżej:

Ksiądz Regis Gerest, O.P. [Dominikanie, Zakon Kaznodziejski (łac. Ordo Praedicatorum – OP)], 1886-1941. Ksiądz, wychowawca. Orator i zacny człowiek. Stowarzyszenie Dominikańskich Absolwentów, 28 listopad 1941 roku.

Porozmawialiśmy parę minut z grupą kobiet w kościele, które starały się nam coś opowiedzieć o historii kościoła i przyległego budynku, jak też o księdzu Regis Gerest. Ledwie je rozumiałem, ale domyślałem się, że ów duchowny założył lub też prowadził czołową szkołe dominikańską, znajdującą się dawniej w przyległym do kościoła budynku. Zrobiłem kilka zdjęć i zostawiłem na ofiarę parę peso; w zamian otrzymałem kilka broszur informacyjnych. Szkoda, że nie mogliśmy uczestniczyć we Mszy Świętej! Również kobiety powiedziały nam o zbliżającej się wizycie Papieża na Kubie—jednak Cienfuegos nie znajdowało się na trasie jego pielgrzymki.

Powróciwszy z Kuby dowiedziałem się, że zakon Dominikanów został przywrócony do istnienia na Kubie w 1898 roku i tego samego roku francuscy Dominikanie z Lyon założyli misje w Cienfuegos. Zdając sobie sprawę, że przemysł cukrowy, poważnie zniszczony podczas wojny 1895 roku, stanowił podstawę kubańskiej ekonomii, Dominikanie postanowili go zreorganizować i oprzeć na podstawach naukowych. Tak więc Dominikanin ksiądz Regis Gerest przyczynił się do wprowadzenia pierwszych kursów edukacyjnych w dziedzinie Chemi Cukru na Kubie i osobiście opracował programy nauczania. W 1909 r. ks. Gerest założył pierwszą na Kubie Szkołę Chemi Cukrowej, a Dominikanom udało się ją zaopatrzyć w najbardziej nowoczesny, wysokiej klasy sprzęt laboratoryjny z Francji. Zresztą Cienfuegos z Francją miało duże powiązania—zostało założone w 1819 r. przez francuskich imigrantów i pierwotnie nazwane Ferdinand de Jagua, na cześć Ferdynanda VII z Hispanii. Dlatego w Cienfuegos są wszędzie widoczne wpływy francuskie—pomijając neoklasycystyczną architekturę, nawet niektórzy mieszkańcy tego miasta mają typowo francuskie rysy twarzy.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Cienfuegos ma dwa cmentarze i postanowiliśmy udać się na jeden z nich, Cementario la Reina, w zachodniej części miasta, na końcu Avenida 50. Po drodze zobaczyliśmy małe muzeum kolejowe na wolnym powietrzu z kilkoma starymi parowymi lokomotywami; opodal były stare, zardzewiałe szyny kolejowe, po których pewnie ostatni pociąg przjechał dekady temu. Koło nich stał budynek, który pewnie kiedyś był zakładem naprawy taboru kolejowego—obecnie znajdowały się w nich mieszkania. W ogóle widzieliśmy bardzo dużo różnych szyn w Cienfuegos—według bardzo ciekawej strony internetowej Allen’a Morrisona (http://www.tramz.com/cu/cf/cf.html ), Cienfuego miało pierwsze tramwaje już na początku XX wieku, a ostatnie tramwaje jeszcze kursowały w 1954 r. Niektóre szyny z pewnością były torami kolejowymi, nieużywanymi od dziesiątek lat.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Spacerując ulicą prowadzącą do cmentarza, zostaliśmy zaproszeni do świątyni Świadków Jehowy na rozmowę (i ewentualne nawrócenie), a potem wpadliśmy do małego baru na zimne piwo. Ulicą przechadzał się wolno puszczony koń i nie zważając na ruch uliczny, skubał trawę rosnącą pomiędzy jezdnią i chodnikiem. Często mijały nas prymitywne ‘taksówki’ konne, wypełnione po brzegi Kubańczykami. Ani razu nie widzieliśmy innych turystów—pewnie mało kto się zapuszczał samotnie w te dzielnice miasta. Przed cmentarzem znajdowało się rozległe, puste pole, co powodowałe, że wydawał się celowo oddzielony od miasta i od świata żywych.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Cmentarz został ufundowany w 1837 r. i spoczywają na nim szczątki żołnierzy z Wojny Niepodległościowej. Niektóre marmurowe posągi były rzeczywiście przepiękne; jeden z nich, zwany „Bella Durmiente”, upamiętniał młodą dziewczynę, która zmarła ponad 100 lat temu z niespełnionej miłości. Jest to jedyny cmentarz na Kubie, gdzie ciała były chowane powyżej ziemi z powodu wód gruntowych (być może dlatego, że znajduje się on bardzo blisko zatoki). Niektóre z grobowców zawaliły się i były wypełnione po brzegi wodą—niemniej jednak widać było ślady bieżących renowacji.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Gdy szliśmy na cmentarz (i praktycznie, gdy szliśmy gdziekolwiek w mieście), co chwila mijały nas riksze lub taksówki konne i większość ich właścicieli oferowało nam swoje usługi. Niezmiennie odpowiadaliśmy, ‘Gracias, pero preferimos caminar” (dziękujemy, ale wolimy iść pieszo). Jednakże jeden właściciel takiej konnej taksówki musiał zobaczyć, jak wchodziliśmy na cmentarz i czekał przed bramą z nadzieją, że zdecydujemy się skorzystać z jego konnego transportu. Tym razem nie pomylił się—byliśmy za bardzo zmęczeni, aby kontynuować naszą przechadzkę na nogach i on zawiózł nas do hotelu swoim ‘zaprzęgiem’. Ponieważ taksówki konne nie mogły używać głównej ulicy, jechaliśmy Calle 39 (która jest równoległa do Paseo del Prado) i musieliśmy jeszcze pieszo dojść około 200 metrów do hotelu.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

W latach dziewiędziesiątych, po rozpadzie Związku Sowieckiego i przerwania jego szczodrych subwencji, Kuba została uderzona przez ogromne problemy ekonomiczne i praktycznie zaczęło brakować wszystkiego. Pomiędzy 1989 r. i 1993 r. ekonomia kubańska skurczyła się o 35%. Podczas tego „Okresu Specjalnego” (El Periodo Especial) Kuba była zmuszona zaadoptować wiele środków oszczędnościowych aby uchronić ekonomię od kompletnego upadku i dosłownie zapobiec pladze głodu (szacuje się, że średnio każdy Kubańczyk stracił 10 kg. wagi podczas tego okresu z powodu niskokalorycznej diety i wytężonej aktywności fizycznej).

Kilka lat temu spotkaliśmy pracownicę hotelu, która opowiedziała nam o swoich przeżyciach z lat dziewiędziesiątych.

— Byłam uczennicą i normalnie powinnam dojeżdżać codziennie do szkoły. Ale na ulicach kursowało bardzo mało autobusów czy też samochodów ciężarowych i często nie można było też kupić benzyny. Dlatego musieliśmy mieszkać w szkole i tylko co kilka tygodni udawało się mi pojechać do rodziny. Było bardzo trudno zdobyć jedzenie, ciągle były przerwy w dostawie energii elektrycznej, nie mieliśmy przyborów szkolnych, wiele rzeczy psuło się i nie można było ich zreperować. Było bardzo ciężko...

Gdy to nam opowiadała, w jej oczach pojawiły się łzy...

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Transport—ludzi i towarów—stał się jednym z wielu problemów, z jakimi ten kraj się borykał. Aby trochę poprawić tą tragiczną sytucję, rząd wprowadził bardzo swoiste ustrojstwo, a mianowicie wprowadzono na Kubie dwugarbny ‘autobus’, skonstruowany z dwóch przyspawanych ‘przedziałów’ i ciągnięty przez ciągnik siodłowy. „Camello”(wielbłąd), gdyż tak był nazywany przez Kubańczyków, stał się pospolitym widokiem na ulicach miast kubańskich przez wiele lat po upadku Związku Sowieckiego. Wygłądał bardzo nieciekawie i gdy był załadowany setkami pasażerów—a zwykle był wypełniony do ostatniego miejsca—stawał się niczym gorący piec, jak również stanowił idealne miejsce dla kieszonkowców i zboczeńców. Ponieważ ciągniki siodłowe ciągnące to paskudztwo nie były przystosowane do ciągłych postojów i jazdy w mieście, toteż często przegrzewały się lub psuły.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Gdy po raz pierwszy pojechałem na Kubę w styczniu 2009 roku, widziałem tylko jeden camello koło miasteczka Matanzas, podczas przejazdu z lotniska w Varadero do Hawany; w stolicy nie widziałem ani jednego.

Spytałem się Kubańczyków, gdzie się podziały camellos.

— Już ich nie ma — odpowiadali z ulgą.

 — Nie lubiliście ich? — spytałem się żartem.

Zamiast odpowiedzi, wywracali oczami.

Jak się później dowiedziałem, w 2007 r. władze kubańskie zdecydowały się stopniowo je wycofywać z ruchu i zastąpić nowymi ‘made in China’ autobusami firmy Yutong. Rzeczywiście, nazwa „Yutong” pojawiała się na wielu autobusach kursujących na Kubie, podczas gdy wyglądało, że camello stał się historią. Toteż jedynie można sobie wyobrazić moje zdumienie, gdy zobaczyłem ten słynny autobus-wielbłąd w Cienfuegos, w Parque Villuendas, zaparkowany na Calle 41! Porozmawiałem trochę z kierowcą i prawie skorzystałem z okazji, aby się przejechać nim, zajmując miejsce w szoferce...

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012Chociaż bardzo mało napotkanych przez nas Kubańczyków znało angielski, wszyscy byli bardzo mili, uprzejmi i pomocni. Niektórzy zaprosili nas do swoich skromych domostw i pokazywali nam albumy ze zdjęciami—wiele z nich było zrobionych przez turystów i z turystami (też Kanadyjczykami), których spotkali. Mieliśmy szczęście spotkać człowieka, który był nauczycielem angielskiego i spędziliśmy dobrą godzinę w jego domu, rozmawiając o turystyce, kubańskiej ekonomii, nowych zmianach i ogólnie o życiu na Kubie. Między innymi zostawiłem mu tą gazetę „New York Times”, którą zainteresował się na granicy celnik. 

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012

Gdy przechodziliśmy koło rozpadającego się budynku, którego dach się zawalił dekady temu, zacząłem robić zdjęcia interesująco wyglądającej rozwalającej się ścianie, z której wystawały pomarańczowe cegły, tworząc ciekawy wzór. Ktoś znajdował się w środku i od razu zaczął machać ręką, zapraszając mnie do środka; niebawem Catherine i ja weszliśmy do środka i znaleźliśmy się w... no właśnie, trudno nawet definiować to pomieszczenie: znajdowało się w rogu byłego hotelu, a reszta hotelu to była kompletna ruina, niczym zbomardowane budynki w Warszawie zaraz po Powstaniu Warszawskim! Po kilku minutach pojawiło się kilku kolegów tego osobnika, jeden z nich miał gitarę i niebawem wszyscy zaczęli śpiewać słynną kubańską piosenkę „Guantanamera” przy akompaniamencie gitary! Udało mi się uwiecznić ten niepowtarzalny występ na mojej kamerze wideo i zrobić też parę zdjęć.


Gitarzysta powiedział, że będzie grał w kapeli w restauracji na placu Parque Jose Marti, na rogu San Fernando (Avenida 54) i San Luis (Calle 27). Godzinę później poszliśmy tam i popijając zimne piwo, posiedzieliśmy z pół godziny, słuchając muzyki w wykonaniu jego i jego kolegów. Zrobiłem im dużo zdjęć i obiecałem je wysłać po kilku miesiącach.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Pewnego razu zobaczyłem na ulicy wspaniały i nieskazitelnie błyszczący połyskiem stary samochód amerykański i zacząłem go fotografować. Kierowca chętnie pokazał nam wnętrze tego samochodu—okazało się, że miał on nowy silnik, elektronicznie otwierane okna i wiele z nowoczesnego wyposażenia.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

— Mój dziadek kupił ten samochód przed Rewolucją — powiedział — a następnie dał go mojemu ojcu, który z kolei przekazał go mnie.

 — A pan go pewnie przekaże swoim dzieciom? — zapytałem.

 — Si—powiedział, śmiejąc się.

Coś takiego możliwe jest tylko na Kubie!

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Zawsze fascynowały mnie propagandowe plakaty i podobnego rodzaju pamiątkowe napisy związane z Rewolucją. Piątego września 1957 roku w Cienfuegos wybuchł bunt przeciwko rządowi Batisty i w resultacie miasto zostało zbombardowane i wielu ludzi straciło życie—widzieliśmy sporo pamiątkowych tablic upamiętniających te wydarzenia. Tu i tam pojawiały się duże plakaty przedstawiające Che Guevera, Fidel’a Castro, Raul’a Castro i innych rewolucjonistów.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Zwykle nie podejmowałem z Kubańczykami dyskusji na tematy polityczne, ale raz spytałem się Kubańczyka o Fidela Castro: czy przebywa w szpitalu?

— Tak—odpowiedział—jest on stary i chory.

— Wiem, że nadal pisze felietony w ‘Granma’ (oficjalna gazeta Komitetu Centralnego Kubańskiej Partii Komunistycznej) zatytułowane ‘Reflexiones de Fiel’—powiedziałem.

Dyskretnie obejrzał się dookoła, uśmiechnął się i ściszając głos, powiedział: — Tak, Fidel jest starym człowiekiem... wiesz... on gada i gada... ciągle socialismo... ple, ple, ple... socialismo... ple, ple, ple.. socialismo... ple, ple ple... socialismo.....

Była to jedyna dyskusja z Kubańczykami na temat Fidela Castro i polityki.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Ponieważ Cienfuegos leży na brzegach dużej zatoki, połączonej z oceanem wąskim kanałem, przy ujściu zatoki znajdowała się twierdza Castillo de Jagua, wybudowana przez hiszpańskiego króla Filipa V około 1740 roku. Z tego idealnego punktu obserwacyjnego była możliwa efektywna obrona całej zatoki przed piratami i można było kontrolować ruch przepływających statków. Wiedzieliśmy, że kilka razy dziennie z Cienfuegos kursował prom-statek do Castillo de Jagua, ale nikt nie mógł udzielić nam bardziej dokładnych informacji—jedynie mówiono, że odchodzi ‘około południa’. Tak więc przed południem dotarliśmy do portu—prom odpływał do Castillo de Jagua o godzinie 13:00, a o godzinie 15:00 wracał z powrotem do Cienfuegos. Ponieważ mieliśmy parę godzin czasu, przechadzaliśmy się ulicami i między innymi zawitaliśmy do remizy strażackiej, pogadaliśmy ze strażakami i zrobiliśmy zdjęcia—a Catherine nawet włożyła na swoją głowę hełm strażacki—i bardzo było jej w nim do twarzy!

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012Gdy ponownie przyszliśmy do portu, stateczek już przybił do mola, a wookoło niego było mnóstwo ludzi, starających się dostać na statek—ponad 99% z nich Kubańczycy. Na szczęście udało się nam wsiąść—statek był zatłoczony niczym autobusy w czasach PRL-u—i cały czas staliśmy na dolnym pokładzie, bo miejsca siedzące były zajęte. Cała podróż trwała około jedną godzinę. Po drodze minęliśmy nasz hotel (czasami widzieliśmy z naszych hotelowych okien ten regularnie przepływający statek), potem pozostawiliśmy za sobą przylądek Punta Gorda i płynęliśmy wskroś otwartych wód zatoki Cienfuegos.

Prom zatrzymał się w dwóch miejscach i dopłynął do Castillo de Jagua. Po drugiej stronie cieśniny wynurzał się dość duży i brzydki hotel (Islazul Hotel, wybudowany w stylu sowieckim), który kompletnie nie pasował do całego krajobrazu. Przeszliśmy wąskimi uliczkami do fortecy Jagua. Przy wejściu znajdowały się dwa ogromne, stare działa, jak też prawdziwa fosa (niestety bez wody). W środku pod schodami była mała cela więzienna; następnie spiralnymi schodami doszliśmy na szczyt fortecy. Mogliśmy obserwować całą zatokę, ocean, Cienfuegos oraz ogromną kopułę elektrowni jądrowej „Juranga” (która też była widoczna z naszego hotelu).

Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku Kuba, przy współpracy Związku Sowieckiego, zaczęła budować elektrownię jądrową. Gdy na początku lat dziewiędziesiątych nastąpił upadek Związku Sowieckiego, zaprzestano budowy. W późniejszych latach były pewne próby dokończenia tego przedwsięzięcia przez inne państwa, włącznie z Rosją, ale koszty okazywały się wręcz astronomiczne. Do tego jeszcze Stany Zjednoczone bardzo oponowały budowie elektrowni jądrowej tak blisko swoich granic z powodów bezpieczeństwa i w rezultacie rząd kubański postanowił porzucić ten cały projekt. Ponieważ nigdy nie dostarczono tam żadnego materiału radioaktywnego, to puste gmaszysko przynajmniej nie stanowiło żadnego zagrożenia. Parę lat temu spotkaliśmy pracownika hotelowego, który studiował fizykę jądrową w Bułgarii, ale jak się okazało, jego nowy zawód stał się na Kubie zupełnie nieprzydatny.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Było ogromnie gorąco i kupiłem kilka puszek zimnego piwa w sklepiku i udaliśmy się z powrotem do ‘portu’. Czekając na statek, obserwowałem pływającego w wodzie oryginalnie kolorowego węgorza oraz bardzo kilka wyjątkowo długich rybek, przypominające kształtem bardzo cienkie długopisy. Tym razem prom był całkiem pusty; pod wpływem chwili Catherine wskoczyła na dziób i w ostatnim momencie za nią podążyłem. Był to świetny pomysł—znaleźliśmy się na mostku kapitańskim i gdy prom znalazł się na otwartych wodach, kapitan—bardzo czarujący i przyjemny czarnoskóry mężczyzna, pracujący na tym promie od ponad 30 lat—pozwolił nam wejść do sterowni i nawet poprowadzić statek! Dużo rozmawialiśmy z nim i z załogą i świetnie się bawiliśmy podczas drogi powrotnej.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Ponieważ w Cienfuegos nie ma plaży, my (a raczej powinienem powiedzieć, że to Catherine) chcieliśmy pobyć trochę na plaży—bo jak tu być na Kubie i choćby przez chwilę nie wylegiwać się nad oceanem? Wiedzieliśmy, że pomiędzy ośrodkami Hotel Rancho Luna i Hotel Faro Luna znajdowała się publiczna plaża (Playa Rancho Luna). Tym razem jednak nie mogliśmy skorzystać z usług Alain’a i jego rikszy (dojazd tam rikszą zająłby pewnie cały dzień i istniałoby realne ryzyko, że sam riksiarz padnie po drodze z wycieńczenia), jednakże Alain szybko zadzwonił po kolegę który po kilku minutach pojawił się samochodem i zawiózł nas na plażę za 12 peso. Był bardzo słoneczny i gorący dzień i plaża okazała się całkiem przyjemna—byli tu i turyści, i Kubańczycy. Catherine pospacerowała do Rancho Luna, ale nie była nim zachwycona. Pogadaliśmy sobie z Kubańczykiem pracującym na plaży, nawet całkiem nieźle mówił po angielsku. Dookoła wałęsało się kilkanaście bezpańskich psów; jeden z nich przydreptał do nas i położył się w cieniu palmy. Następnie poszliśmy do jednej z dwóch restauracji plażowych, wypiliśmy mojitos i wróciliśmy do hotelu, tym razem używając regularną taksówkę, która kosztowała o 4 peso mniej niż ta ‘załatwiona’ przez Alain’a.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

W przeddzień wyjazdu też udaliśmy się na tą plażę, ale jedynie na parę godzin, jako że rano bardzo dużo chodziliśmy po mieście. Na plaży kupiłem kilka kubańskich filmów za 2 peso oraz orzech kokosowy—po wypiciu wody kokosowej (która jest bardzo sterylna i nawet może być stosowana w nagłych przypadkach jako dożylne uwodnienie płynne) zjadłem znajdujący się w środku miąsz o konsystencji galaretki. Przed zachodem słońca podszedł do nas ten chłopak, od którego kupiłem kokosa i spytał się, czy może nakryć się dużym ręcznikiem Catherine—był do pasa rozebrany i było mu zimno. Był miło zaskoczony, gdy Catherine powiedziała, że może ręcznik zatrzymać! Około godziny 18:00 obserwowaliśmy zachód słońca i poszliśmy do drugiej restauracji na szybki obiad. Tym razem umówiliśmy się z kierowcą, który nas przywiózł, aby nas odebrał o godzinie 19:00—już godzinę wcześniej na nas czekał, nie chciał stracić zarobku. Jakby nie było, zarobił na nas razem 20 peso (tzn. prawie tyle, ile wynosi średnia płaca miesięczna na Kubie)—nie sądzę zresztą, aby jego ‘taksówka’ posiadała rządowe pozwolenie.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

Ani się spostrzegliśmy, był już piątek, 20 stycznia 2012 roku i nasza wycieczka dobiegała końca... Tego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie i spakowaliśmy się—chcieliśmy jeszcze spędzić te parę ostatnich godzin na przechadzce na pobliskich ulicach koło hotelu (Calle 39, Avenida 34). Jak zwykle, Alain czekał na nas przed hotelem; wsiedliśmy na jego rikszę i wysadził nas przed spożywczym sklepem rządowym na rogu Avenida 34 and Calle 43. Przeszliśmy się ulicami, spotkaliśmy kilka miłych osób, zrobiliśmy zdjęcia i rozdaliśmy dużo pozostałych prezentów.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012 

W tym samym czasie pracownik rządowy chodził od domu do domu i spryskiwał je specjalnym aparatem przeciwko komarom i roznoszonej przez nie chorobie Denga—wyglądało, jakby domy paliły się, bo z drzwi i okien buchał dym, ale to był jedynie kurz z proszku, używanego do odkażania. Ciekawe, jak bardzo ten sam proszek jest szkodliwy dla ludzi? Wreszcie powróciliśmy do Alain’a, który ‘zaparkował’ swoją rikszę przed sklepem. Przedtem rozdałem pracownikom sklepu dużo kolorowych naklejek i bardzo się im podobały, bo prosili o jeszcze więciej. W zamian otrzymałem od nich w prezencie... starą książeczkę z kartkami na żywność!

Cienfuegos, Cuba: Ration CardW 1962 roku na Kubie wprowadzono system reglamentacyjny i większość Kubańczyków korzysta z ‘Libreta de Abastecimiento’ (książeczek zaopatrzeniowych), pozwalających im kupić różne podstawowe towary w specjalnych sklepach po subsydiowanych cenach. Każda strona w takiej książecce wykazuje listę dostępnych towarów na każdy miesiąc i Kubańczycy muszą ją przedstawić za każdym razem, gdy dokonują zakupów na kartki. Z pewnością był to oryginalny prezent! Następnie Alain podwiózł nas do hotelu—daliśmy mu pozostałe nam prezenty i pożegnaliśmy się—otrzymaliśmy od niego również magazyn kubański oraz małą flagę kubańską, która była przedtem przytwierdzona do jego rikszy. Jakiś czas czekaliśmy w lobby hotelowym i około godziny 13:00 przyjechał autobus, który już wcześniej zabrał turystów z Rancho Luna i Faro Rancho i niebawem zawiózł nas na lotnisku w Cienfuegos. W sklepie lotniskowym kupiłem parę butelek rumu. Godzinę później wylądował samolot lini kubańskich, Airbus 310 (przyleciał z Hawany), wysiadło z niego kilku pasażerów i weszliśmy na pokład. Otrzymałem następne angielskie wydanie „Granma”, ale byłem zbyt zmęczony, aby go czytać w czasie lotu.

CIENFUEGOS, CUBA, JANUARY 2012
Po niecałych 4 godzinach wylądowaliśmy w Toronto, szybko przeszliśmy przez kontrolę paszportowo-celną i wsiedliśmy do limuzyny. Kierowca, oryginalnie z Indii, okazał się bardzo ciekawym człowiekiem i cały czas z nim rozmawialiśmy o jego życiu i jego pracy w Indiach i w Kanadzie. Cieszyliśmy się też, że podczas naszej nieobecności prawie-że nie padał śnieg—zresztą była to jedna z najbardziej bezśnieżnych i ciepłych zim w historii południowego Ontario! Była to już nasza czwarta wyprawa na Kubę. Kiedykolwiek otrzymuję pytania na temat moich wyjazdów na Kubę, odpowiadam, że każdy bez wyjątku wyjazd był wyśmienity, pomiędzy „A” i „A+”. Ten ostatni zasługuje na „A+”!