Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szlaki rowerowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szlaki rowerowe. Pokaż wszystkie posty

środa, 16 grudnia 2015

BIWAKOWANIE W PARKU LONG POINT PROVINCIAL PARK W ONTARIO ORAZ WYCIECZKI SAMOCHODOWO-ROWEROWE DO POBLISKICH OKOLIC, 18-23 MAJA 2015 ROKU








Long Point i okolice
W ubiegłym roku (2014) przejeżdżaliśmy blisko parku Long Point i na krótko do niego wpadliśmy. Okazał się niezmiernie przyjemny i postanowiliśmy w przyszłym roku wybrać się tam na biwak. I rzeczywiście, rok później ponownie do niego zawitaliśmy, tym razem na prawie tydzień.
 
Trujący bluszcz (Poison Ivy)
Pomimo że w lato park jest zazwyczaj pełen turystów, ostatni dzień długiego weekendu (święto królowej Wiktorii-Victoria Day) 18 maja 2015 r. był idealnym momentem przybycia do parku, jako że większość biwakowiczów właśnie powracała do domu. Po kilkudziesięciu minutach jazdy po parkowych drogach wybraliśmy piaszczyste miejsce biwakowe, w zagłębieniu chroniącym nas od wiatru, kilkadziesiąt metrów od jeziora Erie. Miejsce biwakowe znajdujące się naprzeciwko naszego było cały czas wolne i mieliśmy całkowita prywatność. Dookoła rosło dużo trujących bluszczy (Poison Ivy), toteż musieliśmy uważać, aby przypadkiem ich nie dotknąć, bo konsekwencje zetknięcia się z tą rośliną mogą okazać się niezmiernie nieprzyjemne. Miejsce na ognisko było umieszczone w centralnym punkcie biwaku; niestety, ale było pełne popiołu—szkoda, że pracownicy parku go nie usunęli na początku sezonu. Nieopodal znajdował się kran z wodą oraz toaleta, codziennie skrupulatnie utrzymywana w idealnym stanie przez pracowników parku.
 
Nasze miejsce biwakowe w parku Long Point Provincial Park
Podczas naszego pobytu pogoda była słoneczno-pochmurna oraz dość mocno wiał wiatr. Na szczęście ani razu nie padało. Każdego ranka siedzieliśmy na grzbiecie piaszczystych wydm koła naszego miejsca, skąd mogliśmy obserwować plaże, jezioro i wsłuchiwać się szum rozbijających się na brzegu fali; w nocy błyskały światła na przeciwnym, południowym brzegu jeziora Erie, w Stanach Zjednoczonych. Od czasu do czasu pojawiały się na horyzoncie potężne frachtowce.


Wieczorami robiło się zimno i oboje tuliliśmy się przy ognisku. Drzewo sprzedawane przez park było świetne. Jak się później okazało, w nocy temperatura spadało kilka stopni poniżej zera. Catherine nawet założyła puchową kurtkę i zimową czapkę, co śmiesznie wyglądało, bo gdy przybyliśmy do parku, pogoda była typowo letnia. Chociaż wiatr był irytujący, to miał dobre strony: cały czas mogliśmy słyszeć kojący szum fal jak też nie zauważyliśmy nawet jednego komara czy też innych latających owadów, co było wspaniałe! Natomiast widzieliśmy dużo ptaków red-winged blackbirds (Epoletnik krasnoskrzydły), bardzo ciekawskich, często siadały na stole i z zainteresowaniem egzaminowały pozostawione na nim rzeczy. Również zauważyliśmy kilka efemerycznych małych ptaszków golden finch (zięba). Tu i tam pojawiała się wiewióreczka ziemna (chipmunk), pręgowiec amerykański, ale nie była zainteresowana ani nami, ani naszym jedzeniem. Jednej nocy odwiedził nas szop pracz (raccoon), dobrał się do zawieszonego na drzewie worka ze śmieciami i je porozrzucał.
 
W Long Point Bird Observatory
Ponieważ przywieźliśmy ze sobą rowery—właśnie kupiłem nowy mountain bike—kilkakrotnie wybraliśmy się na przejażdżki, jak też wjechaliśmy do starej części biwakowej parku, która nie była jeszcze otwarta. W lokalnej gazecie przeczytaliśmy, że są propozycje, aby miasto/powiat wykupiły tą część od parku i udostępniły ją do dziennego użytku turystów. Gdy Catherine wspomniała to pracownikowi parku, otrzymała odpowiedź, że „z pewnością tak się nie stanie”, bo park niedawno przeprowadził wiele prac remontowych w tej części i podłączył prąd do 35 miejsc biwakowych.
 
Wydmy i jeziora Erie, parę metrów koło naszego miejsca biwakowego
Również udaliśmy się do Obserwatorium Ptaków, gdzie mogliśmy przypatrywać się jak jego pracownicy (i woluntariusze) obrączkowali ptaki i mieliśmy okazję przyjrzeć się z bliska wielu różnym ptakom. Było to niezmiernie fascynujące, gdy pracownicy ważyli, mierzyli, identyfikowali i obrączkowali złapane ptaki, a potem je wypuszczali na wolność.
 
Port Rowan
Najbliższe miasteczko, Port Rowan, posiadało kilka ciekawych sklepów, dobry sklep z artykułami używanymi (thrift shop), stary ‘sklep żelazny (hardware store), przerobiony na sklep z antykami, restauracje i lodziarnie, sklep LCBO (z alkoholami) oraz wypełniony po sufit różnorakim towarem sklep dolarowy. Budka informacyjna na głównej ulicy posiadała wiele informacji i broszur turystycznych na temat miejscowych atrakcji oraz tras rowerowych w powiecie Norfolk County.
 
Mapa szlaku Lynn Valley Trail
Prawie codziennie udawaliśmy się samochodem na różne trasy rowerowe (trails) i przez kilka godzin jeździliśmy po nich na rowerach: Lynn Valley Trail (od miasta Simcoe do Port Dover), Waterford Heritage Trail i Delhi Rail Trail. Owe szlaki rowerowe znajdowały się na miejscu starych dróg kolejowych i ciągnęły się wśród lasów, obszarów trawiastych, pól farmerskich i często łączyły się z innymi szlakami rowerowymi. Stare mosty kolejowe zostały przysposobione do użytku rowerowo-pieszego i prawie nie trzeba było jeździć po drogach publicznych. Uwielbialiśmy ten rodzaj wypoczynku!
 
Kiedyś tędy biegła kolej, obecnie jest to szlak rowerowy i dla pieszych
Wpadliśmy też do miasteczka Delhi, znanego jako „Serce Regionu Tytoniowego”; to tu właśnie uprawia się praktycznie 100% kanadyjskiego tytoniu. W Delhi osiedliło się bardzo dużo emigrantów z różnych krajów i jest to niezmiernie wielokulturowe miasteczko. Przejeżdżając przez nie, widzieliśmy polski, niemiecki, belgijski i holenderski dom kultury, a powiedziano nam, iż w przeszłości istniały tez portugalski i włoski.
 
Dom Związku Polaków w Kanadzie w Delhi, Ontario
Natomiast miasteczko Port Dover roiło się od turystów i motocyklistów—od 1981 r. corocznie odbywał się w nim słynny rajd motocyklistów w piątek, 13-tego dnia miesiąca i chociaż nie był to piątek, wszędzie widzieliśmy potężne motocykle.
 
Port Dover
W drodze do domu zatrzymaliśmy się przy elektrowni Nanticoke Generating Station, największej elektrowni węglowej w Ameryce Północnej, o mocy osiągalnej 4 tysiące MW. Już z daleka zobaczyliśmy dwa wysokie kominy i masę linii transmisyjnych… a poza tym, to praktycznie nie było żywej duszy! Nie wiedzieliśmy, że elektrownia została zamknięta w 2011 roku z powodu zanieczyszczenia środowiska, jednakże nadal była utrzymywana w stanie gotowości, jako że możliwe jest, iż w przyszłości zostanie uruchomiona i będą używane alternatywne rodzaje paliwa. Gdy dojechaliśmy do głównej bramy, z budki strażniczej wyszła samotna strażniczka i rozmawialiśmy z nią ponad 10 minut o elektrowni i jej potencjalnym ponownym otwarciu. Jako że ona pracowała tam przez kilkadziesiąt lat, świetnie się orientowała w temacie—ale co szczególnie zwróciło naszą uwagę, to jej niezwykle ujmująca i unikalna osobowość, byliśmy pewni, że z powodzeniem mogłaby być aktorką lub przynajmniej pracować w public relations!
 
Nanticoke Generating Station (Elektrownia Węglowa) na jeziorze Erie
Ogólnie był to niezmiernie udany wyjazd, mieliśmy świetne miejsce kempingowe, dobrą pogodę, dużo przejechaliśmy na rowerach i już teraz planujemy podobny wypad w maju następnego roku!