Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wędkowanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wędkowanie. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 30 sierpnia 2020

PŁYWANIE NA KANU PO RZECE FRENCH RIVER W ONTARIO, LIPIEC/SIERPIEŃ 2020 ROKU

More photos from this trip/więcej zdjęć z tej wycieczki: https://www.flickr.com/photos/jack_1962/albums/72157715781556618 

Blog in Englishhttp://ontario-nature.blogspot.com/2020/08/french-river-provincial-park.html



Trasa naszej wycieczki oraz pływanie dookoła wyspy Boom Island

Ten przepiękny region Ontario udało mi się odkryć w 1995 r. i od tego czasu wielokrotnie tam biwakowałem, pływałem na kanu, wędkowałem i zawsze byłem urzeczony jego pięknem i otaczającym mnie krajobrazem. 

Moja ostatnia wycieczka na French River (lipiec, 2018) nie była zbyt udana—panowały upały, z powodu dużej wilgotności powietrza ledwie można było oddychać, obowiązywał zakaz palenia ognisk, co wieczór hordy komarów bezlitośnie nas atakowały, a na dodatek po niecałym tygodniu kazano nam natychmiast opuścić park z powodu szalejącego pożaru lasu ("Parry Sound 33"), który ostatecznie zniszczył 11 tysięcy hektarów lasów. Liczyłem, że ta wycieczka okaże się pomyślniejsza!

Nasze miejsce biwakowe na wyspie Boom Island

Z Toronto wyjechaliśmy po godzinie dziewiątej rano 28 lipca 2020 i po kilku godzinach dotarliśmy do przystani Hartley Bay Marina. Ze względu na COVID-19 musieliśmy sami parkować samochód—poprzednio robili do za nas pracownicy. Dowiedziałem się również, że pan Mike Palmer, właściciel przystani Hartley Bay, zmarł w lutym 2020 roku. 

Wieczorne ognisko

Po 30 minutach wiosłowania dotarliśmy do zatoki Wanapitei Bay i sprawdziliśmy kilka wolnych miejsc biwakowych położonych na jej wschodnim brzegu (#612 & #613). Nie były najgorsze, ale postanowiliśmy przepłynąć na drugą stronę zatoki i obejrzeć pozostałe miejsca na przeciwnym brzegu. Miejsca na "skrzyżowaniu" kanałów Main & Western (#617 & #618) były zajęte, miejsce #616 wyglądało całkiem dobrze, ale wymagało krótkiej ‘wspinaczki’ po stromych skałach, a na miejscu #611, na którym w przeszłości chciałem biwakować, już był rozbity namiot. W końcu wpłynęliśmy w małą zatoczkę z dwoma miejscami (#614 i #615), jedno z nich wydawało się bardzo przyjemne—na brzegu można było bez problemu rozbić namioty, trochę wyżej na skałach założyć brezent na wypadek deszczu, na brzegach były ciekawe formacje skalne, a do tego miejsce to posiadało cztery (!) paleniska na ognisko. Również ze skał mogliśmy wędkować. Mieliśmy też piękny widok na skalne brzegi zatoczki oraz na wyspy znajdujące się na zatoce Wanapitei Bay, na których stały dwa niezamieszkałe zresztą domki letniskowe. Ponieważ 70% wszystkich domków letniskowych na rzece French River należy do Amerykanów, niemogących z powodu pandemii wirusowej przekroczyć granicy i wjechać do Kanady, wiele z tych domostw było pustych.

Widok z naszego miejsca biwakowego

Niedaleko znajdowała się ‘thunderbox’ (to znaczy, prymitywna toaleta), jednak widać było, że nie wszyscy jej używali—tu i tam były rozrzucone kawałki papieru toaletowego. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy ludzie nie tylko nie używają latryny, ale nawet nie umieją po sobie sprzątnąć. W palenisku ognisk były niedopalone puszki od piwa i szkło. Nota bene, my nie przywieźliśmy ze sobą żadnych szklanych pojemników i dokładnie zbieraliśmy wszystkie śmieci, zabierając je ostatniego dnia naszego pobytu ze sobą z powrotem do wyrzucenia w przystani Hartley Bay Marina.

Jedzenie zawsze było zawieszone na drzewie, aby nie dobrały się do niego niedźwiadki i inne czworonożne szkodniki

Spędziliśmy prawie godzinę na znalezieniu odpowiednich gałęzi i przerzuceniu przez nie lin do zawieszenia trzech pojemników z jedzeniem. Raz jeszcze doceniam specjalne niedźwiedzio-odporne pojemniki, znajdujące się w parku The Massasauga Provincial Park! Przed pójściem spać i za każdym razem, gdy opuszczaliśmy biwak, konsekwentnie zawieszaliśmy beczkę z jedzeniem i dwie podręczne lodóweczki z lodem, aby żadne zwierzę nie próbowało dobierać się do naszego jedzenia.

Typowy krajobraz na rzece French River

Nasze miejsce biwakowe—wraz z 10 innymi—znajdowało się na wyspie Boom Island (o rozmiarach 4,5 x 3,0 km). Zachodnie i północne wybrzeża wyspy otoczone były rzeką Wanapitei River. Jakoś nigdy nie miałem okazji zwiedzić tej części parku i pływać po tej rzece, więc pewnego dnia wyruszyliśmy z rana w kierunku południowym, skręciliśmy w zachodnią część kanału, a tuż przed wyspą Attwood Island skierowaliśmy się na północ. W pobliżu ujścia rzeki podziwialiśmy sporych rozmiarów żeremie bobrowe. 

Solidne żeremie bobrowe przy ujściu rzeki Wanapitei River

Chociaż płynęliśmy pod prąd, nie było to zauważalne. Blisko rozwidlenia rzeki złapaliśmy szczupaka — kilka minut później znaleźliśmy na skale idealne miejsce na piknik, sprawiliśmy i usmażyliśmy rybę i niebawem delektowaliśmy się smacznym i bardzo świeżym posiłkiem. 

Szybki posiłek na skalnym wybrzeżu rzeki Wanapitei River. Złowiony szczupak był bardzo smaczny!

Następnie płynęliśmy dalej na północ, aż dotarliśmy do wodospadów/bystrzyn (Sturgeon Chutes). W pobliżu znajdowały się 3 miejsca biwakowe (#604, #605 i #606), jednakże nie polecałby ich na więcej, niż jedną noc—nieopodal cumowały dwie łodzie pontonowe, a ich liczni pasażerowie biegali po brzegu, jak również kilku wędkarzy próbowało szczęścia w okolicach bystrzyn. Ponadto portaż o długości 240 m był usytuowany bardzo blisko tego miejsca. Innymi słowy—tłoczno! 

Bystrzyny "Sturgeon Chutes"

Po zrobieniu kilku zdjęć, skierowaliśmy się w drogę powrotną. Na rozwidleniu rzeki (Forks) skręciliśmy w lewo. Minęliśmy po prawej samotne miejsce biwakowe (#603) i wkrótce dotarliśmy do wsypy Kentucky Club Island, skręciliśmy w prawo i wiosłowaliśmy wzdłuż wschodniego brzegu wyspy Boom Island, mijając kilka miejsc biwakowych. Zatrzymałem się na chwilę przed miejscem #609 i zrobiłem kilka zdjęć: W 2015 roku tam właśnie obozowałem w raz z kolegą... i z 4 czarnymi niedźwiedziami—jeden z nich spowodował wiele szkód, niszcząc m. in. plastikowe butelki z wodą, papierowe kubki, talerze i pojemniki. W tym roku nie spotkaliśmy niedźwiedzi, bo z powodu ogromnej ilości jagód (stanowiących ich pożywienie), niedźwiedzie nie interesowały się konsumowaniem turystów... a raczej, konsumowaniem ich jedzenia! W sumie przepłynęliśmy 23 km.

Przenoszenie kanu przez tamę bobrów

Zaledwie kilka metrów od naszego kempingu zauważyłem małe, dość zarośnięte jeziorko—które okazało się, że zostało stworzone przez bobry i oddzielone rzeki French River solidną zaporą. Postanowiliśmy go zwiedzić! Przenieśliśmy kanu przez tamę i spędziliśmy prawie 2 godziny pływając na tym przepięknym stawie bobrowym! 

Pływanie na kanu po stawie bobrowym

Znajdowało się tam kilka bobrowych żeremi, mnóstwo obumarłych drzew i pni wystających z wody pokrytej głównie liśćmi i kwiatami lilii wodnych. W pewnym momencie ujrzeliśmy wspaniałą czaplę modrą (Blue Heron), która przez długi czas, przez nas niezauważona, przyglądała się nam—majestatycznie wzbiła się w powietrze i z wdziękiem wylądowała na niedalekim drzewie. Nie udało się nam zauważyć bobrów, ale w nocy słyszeliśmy rozbrzmiewające, co jakiś czas głośne pluski wody, powodowane uderzeniami płaskiego ogona bobrów o lustro wody, słyszeliśmy również tajemnicze stukania, chociaż nie przypuszczam, aby dzięcioły były w nocy aktywne. 

Pływanie na kanu po stawie bobrowym

Gdy wybraliśmy się na przechadzkę, starając się ‘zwiedzić’ pobliskie tereny, okazało się to niezmiernie ciężkim zadaniem. Dookoła leżało masę upadłych drzew w różnym stanie rozkładu, w ziemię wkopanych było dużo różnej wielkości skał i kamieni. Różnorodne rośliny, krzewy i bluszcze niezmiernie utrudniały poruszanie się. Musieliśmy ostrożnie stawiać każdy krok i w ciągu 2 godzin przeszliśmy zaledwie 2 km. Biorąc pod uwagę, że dosłownie wszystkie drzewa zostały wycięte w tej w okolicy około 150 lat temu, a obecny las stanowił jedynie stosunkowo młody odrost, mogłem sobie tylko wyobrazić, jak niezmiernie trudno — a właściwie niemożliwie — było przemierzyć kanadyjskie puszcze setki lat temu! Dlatego rzeki, zwłaszcza rzeka French River, stanowiły jedyne drogi, pozwalające na eksplorację nowych terenów. Podczas naszej krótkiej wycieczki nie zauważyliśmy żadnych zwierząt, oprócz małego węża. Widzieliśmy wiele odchodów jeleni (lub łosi), ale nie niedźwiedzi. Krzewy jagodowe były wszędzie, ale sezon jagód już praktycznie się zakończył. Poza tym było bardzo sucho i tych kilka jagód, jakie udało nam się zerwać, były karłowate.

Miejsce biwakowe na wyspie Boom Island
Jedynymi zwierzętami, które zauważyliśmy w okolicach naszego biwaku, były wszechobecne mewy, zielone żaby, wiewiórki ziemne (‘chipmunks’), wiewiórki drzewne, sporej wielkości wąż zaskroniec (‘garter snake’), którego znalazłem w przedsionku namiotu, i kilka dużych żółwi (‘snapping turtles’), wyłaniających się co jakiś czas z wody w nadziei zdobycia jedzenia. Gdy płynęliśmy w kierunku miejsca #616, przez jakiś czas obserwowaliśmy rodzinę norek, baraszkujących na skalnym brzegu. Ostatniego dnia, wracając do przystani Hartley Bay Marina, spostrzegliśmy orła bielika amerykańskiego („Bald Eagle”), przelatującego tuż nad naszym kanu.

Ciekawski i z pewnością głodny żółw (snapping turtle)

Pogoda była ogólnie dobra—nie za ciepło, nie za wilgotno—i na szczęście, można było palić ogniska. Padało kilka razy, w tym przez całą niedzielę. Większość tego deszczowego dnia spędziliśmy siedząc pod plandeką, pijąc gorącą herbatę i czytając książki — udało mi się skończyć "The Rooster Bar" („Bar Pod Kogutem”) John Grisham—niezła książka na takie wycieczki—dość interesująca i niezbyt głupia.

Rzeka Wanapitei River

Co ciekawe, było niewiele komarów! Uaktywniały się o godzinie 21:15 i znikały o 22:00. Pewnego wieczoru, gdy było chłodniej niż zwykle, nie musieliśmy nawet używać żadnego spreju na komary, ponieważ prawie w ogóle się nie pojawiły. Po przyjeździe do domu odkryłem jedno ugryzienie czarnej muszki—chociaż sezon występowania tego dokuczliwego owada powinien się skończyć na początku lipca, to jednak sporadycznie występują one przez całe lato, a nawet i na jesieni.

Na kanu po stawie bobrowym

Niemal każdego dnia łowiliśmy rybę lub dwie (bass i szczupak), wystarczające z powodzeniem na kolację lub obiad. Bülent złapał pierwszą rybę, stosunkowo dużego okonia (bass), który okazał się wyśmienity! Niemniej jednak byłem rozczarowany wędkowaniem: po raz pierwszy na rzece French River złapanie ryby zajęło mi ponad godzinę (a czasami znacznie dłużej) i pomimo ciągłego wędkowania w naszej zatoczce i innych okolicach, żaden z nas nie zdołał złapać nawet jednej ryby w sobotę i niedzielę. Nie widzieliśmy też ani razu wyskakujących z wody ryb. Biwakowicze przebywający na sąsiednim miejscu też łowili ryby z brzegu i z kanu przez kilka dobrych godzin, ale bez powodzenia. 

Ostatnią noc spędziliśmy w parku Grundy Lake Provincial Park, na miejscu nr 419

Po tygodniu pobytu na rzece French River, powróciliśmy do przystani Hartley Bay Marina i postanowiliśmy spędzić naszą ostatnią noc w parku Grundy Lake Provincial Park. Ze względu na COVID-19 wszystkie miejsca biwakowe w większości parków w Ontario były zarezerwowane w weekendy w prawie 100%, ale od poniedziałku do czwartku można było zawsze coś znaleźć, przynajmniej na jedną noc.

Widok z naszego miejsca biwakowego na przeciwny brzeg zatoczki

Najpierw pojechaliśmy do miasta Alban, około 30 km na północ od parku. Wpadliśmy do sklepu spożywczo/mięsnego ("Lemieux Meat and Grocery") i kupiłem parę steków na kolację. W mieście znajduje się też sklep LCBO (z alkoholem), ale z powodu COVID-19 w poniedziałki sklepy alkoholowe są pozamykane. Potem skierowaliśmy się drogą nr 69 na południe i niebawem dotarliśmy do parku Grundy Lake.



Korona wirus-takie tablice ostrzegawcze były w porcie w Parry Sound. Chociaż nie bardzo zgadzam się z tą ostatnią (z kanu). Według niej, kanu ma wymiar 12 stóp. Być może w Parry Sound są jakieś małe kanu, bo dwuosobowe kanu zwykle są od 14 do 16 stóp, a moje ma 17! Co do długości łosia i trzech gęsi, raczej nie będę ich mierzył, bo byłoby to zbyt niebezpieczne.

Pracownicy szybko znaleźli dla nas miejsce #419, usytuowane na terenie kempingowym Red Maple. Nawet niezłe, graniczyło z jednej strony z jeziorem Grundy Lake i nieopodal była plaża. Powiedziano nam, że w tym roku w parku nie było czarnych niedźwiedzi. Dookoła latało ze sześć zabawnych i przyjaznych wiewióreczek ziemnych (‘chipmunks’), nieustannie szukających jedzenia i często nawzajem ścigających się. Na szczęście w ogóle nie odczuliśmy obecności komarów. W parku biwakowało wiele rodzin z dziećmi i być może z tego powodu około godziny 22:00 park stał się bardzo cichy, ponieważ większość ludzi poszła spać, co wkrótce i my zrobiliśmy.

W Parry Sound można zafundować sobie przelot samolotem nad zatoką Georgian Bay. Odbyłem taki lot ponad 20 lat temu-było warto, widoki naprawdę przecudowne!

Tuż przed wjazdem do parku znajduje się Grundy Lake Supply Post, oferujący kajaki, lody i mnóstwo różnych materiałów kempingowych i pamiątek. To właśnie tutaj nabyłem 10 lat temu, w 2010 roku, moje kanu—okazało się to jedną z najlepszych inwestycji, jakie kiedykolwiek dokonałem!

Parry Sound

Już po powrocie do domu dowiedziałem się, że 2 dni przed naszym przyjazdem, w parku miał miejsce straszny wypadek: 2-letnia dziewczynka przypadkowo wpadła do ogniska i doznała bardzo ciężkich oparzeń. Na parkingu parku wylądował helikopter medyczny i najprawdopodobniej została przetransportowana do jednego z najlepszych na świecie szpitali dla dzieci w Toronto, „The Hospital for Sick Children”.

Tego rodzaju samoloty są całkiem popularne w Ontario

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Parry Sound, kupiliśmy kawę i tradycyjnie na nabrzeżu pod wiaduktem kolejowym zatrzymaliśmy się na skromny posiłek. O godzinie pierwszej zobaczyliśmy, jak statek wycieczkowy „Island Queen Cruise” odpływał z turystami w kilkugodzinny rejs po okolicy 30 tysięcy wysp. W tym momencie w radiu usłyszeliśmy wiadomość o strasznej eksplozji w Bejrucie, która kompletnie zdewastowała to miasto. Następnie spacerowaliśmy wzdłuż wybrzeża, obserwowaliśmy start i lądowanie wodnosamolotu oraz zajrzeliśmy do Charles W. Stockey Centre, które było niestety zamknięte.

W antykwariacie "Bearly Used Books". Nic dziwnego, że chłopaczek jest zmęczony--właśnie zakończył czytać te wszystkie książki!

Wizyta w Parry Sound nigdy nie jest kompletna bez odwiedzenia księgarni „Bearly Used Book” (moim zdaniem jest to najlepszy antykwariat pomiędzy Toronto, Vancouver, Alaską i wyspą Ellesmere Island)! Byłem zafascynowany zarówno ilością, jak i jakością książek. W mojej ulubionej sekcji szybko przejrzałem wiele unikalnych książek niebeletrystycznych o historii, konfliktach wojennych, Chinach, szpiegostwie, polityce zagranicznej, komunizmie, podróżach… Kupiłem 6 naprawdę zajmujących pozycji, które z pewnością niedługo przeczytam. Miałem też okazję porozmawiać z właścicielką księgarni i pogratulować jej tego przedsięwzięcia—i życzyć jej sukcesów w przyszłości. Powiedziała, że księgarnia dobrze prosperuje i wkrótce znacznie się powiększy.

Parry Sound--mój samochód i błyszczący motor Harley Davidson. Wolę jednak mój samochód-na motorze nie byłoby możliwe przewożenie kanu!

Ogólnie wyjazd był udany i z przyjemnością powróciłbym w te okolice!Ten przepiękny region Ontario udało mi się odkryć w 1995 r. i od tego czasu wielokrotnie tam biwakowałem, pływałem na kanu, wędkowałem i zawsze byłem urzeczony jego pięknem i otaczającym mnie krajobrazem.


niedziela, 20 października 2019

FRENCH RIVER (RZEKA FRANCUSKA), ONTARIO: BIWAKOWANIE, PŁYWANIE NA KANU I EWAKUACJA Z POWODU POŻARU LASU. PARK GRUNDY LAKE I OPUSZCZONE BUDYNKI W STILL RIVER. LIPIEC 2018 ROKU

Blog in English/w języku angielskimhttp://ontario-nature.blogspot.com/2019/10/french-river-ontariocanoeing-camping.html



Rzeka French River zawsze stanowiła dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc wypoczynku wodno-biwakowego, toteż Krzysztof i ja z przyjemnością ponownie tam jechaliśmy. Było niezmiernie gorąco i parno, jak też zdawaliśmy sobie sprawę z wprowadzonego już wcześniej zakazu palenia ognisk—cóż, musieliśmy odpuścić sobie cowieczorne siedzenie przy ognisku.
 
Przystań wodna Hartley Bay, gdzie rozpoczynamy większość wypraw na French River
Na przystani w Hartley Bay szybko załadowaliśmy kanu i o godzinie 16:00 byliśmy na wodzie; po niecałej godzinie wpłynęliśmy na zatokę Wanapitei Bay i skierowaliśmy się ku jej zachodniemu brzegowi. Usytuowane na nim miejsca biwakowe wydawały się wolne, ale nadal wiosłowaliśmy, aż dopłynęliśmy do ‘skrzyżowania’ kanałów Main i Western Channels. Najpierw przybiliśmy do miejsca nr 617, na którym biwakowałem w 2009 roku. Było niezłe, rozciągał się z niego przepiękny widok, ale nie mogliśmy znaleźć dobrego miejsca na rozbicie namiotów (owszem, było to możliwe na małej plaży na wschodniej stronie—ale bardzo chciałem oglądać zachody słońca). Poza tym było dość wietrznie i nieprzerwanie atakowały nas muchy końskie. Na tym miejscu rosło sporo krzewów jagodowych, na którym zauważyliśmy bardzo mało karłowatych, suchych i kwaśnych jagód.

Nasze miejsce biwakowe nr 619. Na wiosnę z pewnością cały ten teren jest zalany wodą.

Następnie popłynęliśmy do miejsca nr 618, po drugiej stronie rzeki, ale było zajęte. Przez kilka minut kontynuowaliśmy wiosłować po kanale Western Channel, aż dopłynęliśmy do miejsca nr 619. Nie było ono idealne, ale z powodu niezmiernie słonecznej, gorącej (ponad +30 C) i wilgotnej pogody, Krzysztof był bardzo niechętny płynąć dalej. Miejsce było zwrócone ku zachodowi i przynajmniej mogliśmy rozkoszować się zachodzącym słońcem! Posiadało kilka ciekawych formacji skalnych, a zrobione z kamieni ognisko było pełne drzewa. Można było rozbić przynajmniej jeden namiot koło ogniska, ale zdecydowaliśmy się rozbić je na małej ‘plaży’, kilkanaście metrów dalej. Zauważyliśmy też, że prawdopodobnie podczas wiosennych roztopów szerokość rzeki zwiększała się o około 10 metrów—nawet w lesie był naniesiony przez rzekę piasek. Mieliśmy nadzieję, że w ciągu naszego pobytu rzeka nagle nie przybierze i nie zaleje naszego miejsca—co mogłoby się jedynie stać w przypadku ogromnego urwania chmury lub przerwania tamy w pobliżu jeziora Nipissing!
 
Widok z naszego miejsca biwakowego-zachód słońca

Chociaż w tym roku nie widziano raczej niedźwiedzi, oczywiście nadal mieliśmy zamiar wieszać jedzenie na gałęziach drzew. Problemem okazało się znalezienie odpowiedniego drzewa w lesie, co nie było proste z powodu chmar wygłodniałych much końskich i komarów. Według zaleceń, jedzenie powinno być powieszone w odległości ponad 30 metrów od namiotów; w naszym przypadku, po prawie godzinie, udało się nam powiesić beczkę z jedzeniem oraz przenośną lodówkę niecałe… 3 metry od namiotów, co jednak było lepszym rozwiązaniem, niż NIE wieszanie jedzenia. Raz jeszcze w myślach podziękowałem władzom parku The Massasauga za zainstalowanie ‘niedźwiedzio-odpornych’ pojemników na jedzenie na niektórych miejscach biwakowych—byłoby cudownie, aby takie urządzenia znajdowały się w każdym parku.
 
Część naszego miejsca była skalista-widoczne jest miejsce na ognisko, którego niestety nigdy nie mogliśmy zapalić

Nasze miejsce miało kilka sporych skał, były idealne do siedzenia, odpoczynku lub opalania się. Niemniej jednak trudno było znaleźć cień—co kilkadziesiąt minut musieliśmy przesuwać krzesła. Również na rzece panował dość duży ruch—niedaleko od nas był ośrodek Atwood Lodge (na wyspie Atwood Island) jak też kilka domków letniskowych, toteż codziennie przepływało koło nas kilkadziesiąt łodzi motorowych (a nawet kilkakrotnie przepływały barki, wiozące materiały budowlane i małe maszyny) i co jakiś czas pojawiały się kanu i kajaki. W nocy mogliśmy z ledwością usłyszeć gwizdy przejeżdżających pociągów.

Szczupak wystarczył na kolację
Jednym z naszych celów było oczywiście wędkowanie, ale upalna pogoda nie pozwalała nam na pływanie na kanu podczas dnia, byłoby to niezmiernie uciążliwe i męczące. Spędzaliśmy więc większość czasu na biwaku, odpoczywając, rozmawiając i czytając książki. Wędkowanie z brzegu nie przyniosło żadnych rezultatów. Kilka razy wieczorem wybraliśmy się na przejażdżkę na kanu dookoła wyspy Atwood Island i po okolicznych zatoczkach i bardzo szybko złowiliśmy kilka szczupaków—niektóre trzeba było wypuścić z powodu ich rozmiarów (nie wolno było łowić szczupaków o długości pomiędzy 53 i 83 cm).
 
Ryba na patelni... a te biały punkciki to komary-chmury latających komarów, tego się nie da opisać!
Niestety, gdy dopłynęliśmy z rybami do naszego miejsca, aby je sprawić & przyrządzić na patelni, natrafiliśmy na ogromny problem: KOMARY! Zaczynały być niezmiernie aktywne po godzinie 20:00 i gdy Krzysztof sprawiał rybę, musiałem koło niego stać i machać ręcznikiem, aby je odpędzać, jednak z powodu ich ogromnej ilości wiele to nie dało. Ale to nie było najgorsze: gdy wreszcie piekłem na oleju na patelni filety rybne (oczywiście, na kuchence gazowej), dookoła patelni pojawiła się potężna CHMURA (i chmara) komarów, to było absolutnie nie do zniesienia! Chociaż posprejowałem się środkiem przeciw komarom zawierającym DEET, dużo to nie pomogło: owszem, komary mnie nie kąsały, ale wpadały do oczu, uszu, nosa i ust. Gdy ryba była gotowa, stojąc jak najbliżej jeziora szybko ją zjedliśmy, będąc bezustannie atakowani przez komary. To był drugi raz w życiu, gdy napotkałem na biwaku na tak ogromną ilość komarów! Szybko uciekliśmy do namiotów i przynajmniej przez następną godzinę słyszeliśmy na zewnątrz ich bzyczenie. Postanowiliśmy już więcej nie wypływać wieczorami na ryby—jeśli nawet udałoby się nam coś złapać, było niemożliwą rzeczą je oczyścić i przyrządzić. Jednej nocy parę razy zarzuciłem wędkę z naszego miejsca i najprawdopodobniej złapałem ‘catfish’ (coś w rodzaju suma)—musiała być ogromna, bo moja 15 kg żyłka bardzo szybko pękła.
 
Garter snake (coś w rodzaju zaskrońca), który polował na żabę
Na muchy końskie znalazłem doskonałe rozwiązanie i szybko się ich pozbyłem. Mianowicie, do górnej części kapelusza przykleiłem za pomocą taśmy specjalną lepiącą się ‘łatkę’. Ponieważ te muchy jakimś sposobem ciągle siadają na czubku głowy, owa łatka stała się idealnym lądowiskiem… i gdy tylko na niej wylądowały, zostawały tam na zawsze! Bez przesady mogę powiedzieć, że tą metodą wyeliminowałem ponad 95% much.

Ponieważ większość czasu bezczynnie siedzieliśmy na biwaku, udało mi się przeczytać (w języku angielskim) przepiękną, aczkolwiek bardzo smutną książkę, „A Fine Balance” („Delikatna Równowaga”) autorstwa Rohinton Mistry. Z pewnością sama książka i jej bohaterowie na długo pozostaną w mojej pamięci. Jest to istny majstersztyk—lecz przedstawiona w niej historia jest tak strasznie przygnębiająca i makabryczna, że czasem zastanawiałem się, czy jej akcja ma miejsce w Indiach w latach siedemdziesiątych XX w czy też podczas okupacji niemieckiej w Polsce podczas drugiej wojny światowej (łapanki, przymusowe wywozy do pracy, przymusowa sterylizacja). Niemniej jednak rekomendowałbym każdemu jej przeczytanie.
 
Unoszące się na niebie dymy pożaru lasu
Ani razu nie zauważyliśmy większych zwierząt, a nawet wiewiórki! Raz znalazłem przy wejściu do namiotu węża ‘garter snake’ (coś jak zaskroniec)—chwyciłem go i zaniosłem do lasu. Następnego dnia Krzysztof zobaczył większego zaskrońca, na brzegu rzeki. Gdy go obserwowaliśmy, nagle skoczył ku małej żabce, ale zdołała mu uciec. Widzieliśmy też kilka większych ptaków, jak krążyły nad naszym miejscem—były to ‘turkey vultures’ ( urubu różogłowy/sępnik różogłowy), szukające padliny. Gdy wędkowaliśmy, zauważyliśmy kilka czapli modrych (‘blue heron’); z przyjemnością obserwowaliśmy, jak majestatycznie się wzbijały w powietrze, leciały i potem lądowały z ogromną gracją. Zauważyłem też raz sokoła i sójkę błękitną, a bardzo często słyszeliśmy dzięcioły, których pukanie dochodziło z głębi lasu.
 
Niebo zasnute dymem z niedalekiego pożaru lasu

Szóstego dnia pogoda stała się jakaś taka dziwna—pojawiły się osobliwe, ciemne chmury, ale nie padało—a poza nimi można było nadal ujrzeć powłoki jaśniejszych chmur. Po niedługim czasie zobaczyliśmy—i też poczuliśmy—przesuwający się po niebie dym. Z pewnością gdzieś był pożar lasu! Słońce, okryte dymem, stało się niezmiernie czerwone.

Następnego dnia wygląd nieba się nie zmienił, było ołowiane i spowite dymem. Sądziliśmy, że pożar był gdzieś bardzo daleko od nas i nawet zamierzaliśmy po południu wybrać się na ryby, jako że słońce już tak bardzo nie grzało. Przed południem dopłynęła do naszego biwaku łódź parkowa z zastępcą szefa parku (tym samym, którego spotkaliśmy 3 lata temu, w 2015 roku) i jeszcze jednym pracownikiem parku. Powiedział nam, że od 2 dni szaleje pożar lasu w okolicy rzeki Key River i została ogłoszona obowiązkowa ewakuacja wszystkich biwakowiczów, turystów i mieszkańców, mieliśmy się natychmiast spakować i popłynąć do Hartley Bay.
 
Czerwone słońce, zakryte dymem pożaru
W ciągu godziny byliśmy już na wodzie. Z zatoki Wanapitei Bay mogliśmy widzieć gęsty dym, idący z południa. Nad nami non-stop latał helikopter. Po niedługim czasie spostrzegliśmy wiele innych kajaków, kanu i motorówek, zmierzających w kierunku przystani Hartley Bay. Raz jeszcze łódź parkowa podpłynęła do nas i strażnik zapisał numer naszego pozwolenia wejścia do parku, aby wiedzieć, którzy turyści bezpiecznie opuścili park.

Lokalni strażacy przy wyjeździe z przystani Hartley Bay Marina

Gdy dopłynęliśmy do przystani Hartley Bay, szybko przenieśliśmy nasze rzeczy do samochodu, włożyliśmy kanu na dach i odjechaliśmy, dając miejsce innym wodniakom—rzeczywiście, było to niezmiernie ruchliwe i zatłoczone miejsce, pełne turystów i mieszkańców domków letniskowych, zmuszonych do przerwania wakacji! Przy wjeździe do przystani zatrzymali nas lokalni strażacy i poprosili, abyśmy napisali swoje imiona i adresy—że bezpiecznie opuściliśmy tą okolicę. Gdy jechaliśmy drogą Hartley Bay Road, dym stawał się coraz bardziej widoczny. Na końcu drogi, przed wjazdem na autostradę nr 400 stał samochód policyjny pilnujący, aby nikt nie jechał w przeciwnym kierunku.
 
Ogłoszenie o zakazie palenia ognisk w parku Grundy Lake Provincial Park. Wszyscy biwakujący w parku turyście bez żadnych problemów ściśle przestrzegali zakaz

Ten pożar lasu, o nazwie “Parry Sound 33” okazał się jednym z głównych pożarów w południowym Ontario: zaczął się 11 lipca, dopiero 23 sierpnia udało się go kontrolować, a całkowicie ugaszony został 31 października 2018 roku. Spowodował spalenie się 11,362 hektarów lasu, jak też jego ofiarą padły niektóre domki letniskowe.
 
Miejsce biwakowe nr 127 w parku Grundy Lake Provincial Park
Na rzece French River byłem już pewnie z 15 razy i nasza ostatnia wyprawa była najmniej udana z powodu gorącej i parnej pogody, zakazu palenia ognisk, chmar komarów i oczywiście przerwanych ewakuacją wakacji. Oczywiście, takie niedogodności nie zmieniły mojej opinii o tej rzece—nadal stanowi ona moje ulubione miejsce na wyprawy na kanu! Była to jeszcze jedna przygoda i mam nadzieję wielokrotnie odwiedzić ten przepiękny park w przyszłości!

Opuszczona stacja benzynowa i naprawy samochodów w Still River, przy drodze nr 69

Nie chcieliśmy wracać do domu; na szczęście nadal otwarty był park Grundy Lake. Gdy jechaliśmy do niego na drodze nr 69, dym stał się tak gęsty, że sądziłem, iż jedziemy we mgle! Wszystkie samochody zwolniły i zapaliły światła. Na szczęście w parku Grundy Lake było sporo wolnych miejsc i przez następne dwie noce biwakowaliśmy na miejscu nr 127—przeciętne, ale całkiem fajne. Dym z pożaru nie dotarł do parku, toteż mogliśmy łatwiej oddychać i przez cały czas wietrzyłem samochód z zapachu spalenizny.
Still River, porzucona stacja benzynowa. Czego tu nie ma...

W parku było sporo ludzi, wiele z nich rodziny z dziećmi. Oczywiście, cały czas obowiązywał zakaz rozpalania ognisk, bez problemu przestrzegany przez wszystkich turystów. Park posiadał kilka jezior (na których nie wolno było używać łodzi motorowych), ale nie chciało się nam ściągać kanu z samochodu. Również zrobiono kilka nowych miejsc biwakowych, do których trzeba dopłynąć drogą wodną—świetny pomysł, bo na pewno dużo ludzi chce mieć więcej spokoju, prywatności i być otoczonych bardziej dziką przyrodą.

Na opuszczonej stacji benzynowej w Still River. Byliśmy tutaj z Catherine we wrześniu 2008 roku i Catherine próbowała zadzwonić z tego aparatu telefonicznego (https://live.staticflickr.com/3001/2871020765_c26f01467b_h.jpg)

Vis-a-vis wjazdu do parku znajdował się Grundy Lake Supply Post (przeniósł się ze skrzyżowania dróg nr 522 i 69). Była tam stacja benzynowa, sklep m. in. ze sprzętem wędkarskim, biwakowym, wodnym oraz podstawowymi produktami żywnościowymi, lodami, hamburgerami, jak też wypożyczalnia kanu, które były dostarczane bezpośrednio do parku. To właśnie w Grundy Lake Supply Post kupiliśmy nasze kanu w 2010 roku!

Cztery dni po naszym odjeździe cały park był ewakuowany z powodu dymu i 800 turystów musiało natychmiast go opuścić.

W restauracji the Hungry Bear Restaurant

Następnego dnia, w niedzielę, pojechaliśmy na śniadanie do restauracji the Hungry Bear—gdy poprzedniego dnia koło niej przejeżdżaliśmy, była spowita dymem—na szczęście w nocy zmienił się kierunek wiatru i na niebieskim niebie nie było widać żadnego dymu. Zamówiliśmy omlet i śniadanie z 3 jajek oraz kawę, było przepyszne, szczególnie po tygodniu biwakowania! Gdy wyszliśmy z restauracji, akurat natknęliśmy się na jej ‘maskotki’, tzn. Niedźwiadka oraz Pieska, które właśnie wyszły ze swojego domku i z przyjemnością pozowały do zdjęć i witały się z turystami!
Tak wygląda 'wnętrze' pompy do benzyny

Po śniadaniu pojechaliśmy drogą nr 69 na południe, do osady Still River. Po lewej stronie drogi znajdował się od lat opuszczony i zawalający się budynek, służący kiedyś jako zajazd dla ciężarówek i stacja benzynowa. Po raz pierwszy ujrzałem go we wrześniu 2008 roku, gdy wracaliśmy z Catherine z naszej fantastycznej wycieczki na kanu po rzece French River. Wtedy się tam zatrzymaliśmy i przez pół godziny robiłem zdjęcia opuszczonym budynkom. Pamiętam, że znaleźliśmy telefon z tarczą numerową i Catherine próbowała go użyć; chociaż nie działał, był świetnym rekwizytem do zdjęć! A potem, przez następne 10 lat, często mijałem to miejsce i za każdym razem widać było zmiany—coraz to jakaś część budynku była zniszczona przez ludzi lub pogodę, a dookoła pojawiały się różne niepotrzebne rzeczy—miejsce to było traktowane jako wysypisko śmieci. Wreszcie po 10 latach zatrzymałem się tam ponownie. Rzeczywiście, wyglądało nieciekawie—pojawiły się stare, porzucone łodzie, samochody, autobus szkolny i wiele innych bezużytecznych rzeczy. Część budynku w ogóle nie istniała—jednak gdy zajrzeliśmy do stojącej nadal jego części (drzwi były otwarte), byłem zdumiony widząc sporo stosunkowo nowych rzeczy, m. in. narzędzi i elektronarzędzi—jak również spostrzegłem czarny telefon z wykręcaną tarczą! Wyglądało, że ktoś urządził w tym pomieszczeniu warsztat i nadal go używał. Trochę niepokoiło mnie, że pomieszczenie nie było zamknięte na zamek—dookoła nie było żywej duszy i dla złodziei wystarczyłoby kilka minut, aby wynieść co najwartościowsze rzeczy. Nawet chciałem o tym zameldować policji—mały posterunek policji ontaryjskiej (OPP) znajdował się bardzo blisko—ale nie było w nim żywej duszy. Zrobiliśmy dużo zdjęć i pojechaliśmy na drugą stronę drogi, to opuszczonego hotelu i restauracji. 


Long Branch Hotel. Kierowcy ciężarówek mile widziani!

Na sporych rozmiarów wyblakłej tablicy nadal zapraszała gości: “Witamy w Hotelu Long Branch. Jadłodajnia. Kierowcy ciężarówek mile widziani”. Musiało upłynąć wiele lat od czasu, gdy po raz ostatni gościł on odwiedzających! Ostrożnie weszliśmy do budynku byłej restauracji. Część podłogi się zawaliła. Tu i tam poniewierały się stare, zdewastowane meble i na niektórych widniały jeszcze naklejki z cenami—sądzę, że zanim ten obiekt został zamknięty, przeprowadzono aukcję i cokolwiek się nie sprzedało, pozostawiono w środku. W drugim, przyległym budynku, mieścił się hotel—obecnie w opłakanym stanie. Podłoga w głównym korytarzu się zawaliła. W pokojach były części starych mebli, porozbijane toalety i płyty działowe. Wszystkie szyby w oknach były porozbijane i wszędzie walało się szkło—a ściany zostały ozdobione w różnego rodzaju graffiti. Wandale urzędowali tutaj przez długi czas! Jest to jedna z rzeczy, których nigdy nie potrafiłem zrozumieć—bezsensowne niszczenie mienia! Ostrożnie obeszliśmy budynki i spostrzegliśmy na ziemi stalowe przykrycia—być może nadal pod ziemią znajdowały się zbiorniki z benzyną, bo czuliśmy zapach benzyny. Podczas naszej bytności, pojawił się samochód, wysiadła z niego para młodych ludzi i zaczęli zwiedzać budynek restauracji.


A to była chyba część restauracji
— Jeżeli macie zamiar zatrzymać się tutaj na noc, w następnym budynku znajduje się bardzo dużo wolnych pokoi! —powiedziałem im.

Trzeba było być strasznie zdesperowanym, aby zdecydować się na spędzenie tu nocy!

Pokoj hotelowy... posiadał nawet łazienkę!

Spędziwszy 2 noce w parku, rano się spakowaliśmy i pojechaliśmy na południe, zatrzymując się w mieście Parry Sound. Na początku wstąpiliśmy do sklepów Hart i No Frills, gdzie zrobiliśmy małe zakupy i potem pojechaliśmy nad rzekę Sequin River, aby tradycyjnie, pod imponującym wiaduktem kolejowym, spożyć lunch. Przed opuszczeniem miasteczka wpadliśmy do nowej lokacji antykwariatu “Bearly Used Books”—obecnie mieścił się na głównej ulicy, w tym samym budynku, w którym mieli swoje biura dwaj posłowie—do parlamentu federalnego i do prowincjonalnego. Antykwariat był ogromny, lecz szybko udało mi się zlokalizować interesujące mnie pozycje pomiędzy tysiącami książek. Szkoda, że musieliśmy jechać do domu i nie mogłem spędzić w tym sklepie więcej czasu, ale i tak udało mi się kupić trzy dobre książki.
Studio Jessica Vergeer. Zminiaturyzowane reprodukcje plakatów w stylu klasycznym miasta Parry Sound, wyspy Wreck Island, parku Killbear Provincial Park i latarni morskich w Snug Harbour i Red Rock. 

Dosłownie po drugiej stronie ulicy znajdowało się studio Jessica Vergeer. Rok temu na Internecie wpadło mi w oko parę prac tej artystki i wreszcie miałem okazję odwiedzić jej sklep i pracownię, jak też zamienić z nią parę słów. Rzeczywiście, malunki były cudowne i szczególnie przemawiały do mojego smaku, ponieważ przez lata pływałem i biwakowałem na zatoce Georgian Bay i na własne oczy widziałem—a raczej delektowałem się—niepowtarzalnymi widokami przedstawionymi w jej obrazach. Jessica Vergeer jest niezmiernie utalentowaną artystką! Również kupiłem kilka kartek pocztowych z malunkami artystki, jak też zminiaturyzowane reprodukcje plakatów w stylu klasycznym miasta Parry Sound, wyspy Wreck Island, parku Killbear Provincial Park i latarni morskich w Snug Harbour i Red Rock. Jako że wszystkie te miejsca odwiedziłem na kanu, a nawet na niektórych biwakowałem, malunki te przywołały wiele cudownych wspomnień!

Kartki pocztowe z malunkami Jessica Vergeer

Chociaż nie mogliśmy spędzić zbyt wiele czasu w Parry Sound, była to niezmiernie owocna i miła wizyta.







wtorek, 3 listopada 2015

THE MASSASAUGA PROVINCIAL PARK, ONTARIO: BIWAKOWANIE I SPOTKANIE Z GRZECHOTNIKIEM, WRZESIEŃ 2014 R.

Nasza trasa w/g GPS w parku Massasauga
Park Massasauga z pewnością jest jednym z ulubionych miejsc, do których często powracam i na początku września 2014 r. wybrałem się do niego po raz szósty. Pogoda była nadal letnia i nie zapowiadano opadów deszczu. Dojechaliśmy do Pete Access Point, gdzie znajdował się niewielki budynek biurowy parku, jak też wypożyczalnia kanu i rozległy parking. Od razu poinformowano nas o bardzo aktywnych niedźwiedziach buszujących w parku i uczulono, aby zawsze wieszać na gałęziach drzew nasze jedzenie, co zresztą i tak zamierzaliśmy robić. Było trochę wietrznie, ale jako że większość naszej trasy wiodła przez osłonięte od wiatru kanały, nie stanowił on dla nas dużego problemu. Zabrało nam prawie 4 godziny, aby dotrzeć do miejsca biwakowego—tym razem zarezerwowaliśmy miejsce nr. 601, na małej zatoce Jenner Bay. Mój kolega, jako kanuista raczej nowicjusz, był dość zmęczony wiosłowaniem i odetchnął z ulgą, gdy wreszcie dopłynęliśmy do biwaku.
Miejsce biwakowe nr 601 na zatoce Jenner Bay

Miejsce to odwiedziłem wraz z Catherine kilka lat temu; położone w bardzo specyficznym, a wręcz magicznym lesie, było dosyć mroczne… jak też było w nim coś upiornego i niesamowitego—wówczas oboje to czuliśmy i nawet żartowaliśmy, że byłoby idealne do nakręcenia taniego krwawego horroru. Na brzegu znajdowała się niewielka plaża, gdzie ustawiono parkową ławę oraz palenisko. Ponieważ zawsze biwakowałem na skalistych brzegach czy też wysepkach, często rozbijając namiot bezpośrednio na gołych skałach, tym razem z przyjemnością namioty ustawiliśmy w lesie, kilkanaście metrów od brzegu. Sądzę, że drugi powód, dla którego wybrałem to właśnie miejsce miał też inne podłoże—po prostu chciałem przekonać się, czy owe uczucie grozy, jakiego doznaliśmy kilka lat temu, urzeczywistni się czymś konkretnym i złowrogim… podobnie, jak to ma (przynajmniej na filmach) miejsce w domach nawiedzonych przez duchy (a w naszym przypadku, na nawiedzonych biwakach). Na zatoce Jenner Bay znajdowały się jeszcze dwa inne miejsca biwakowe (w czasie naszego pobytu nikt na nich nie przebywał), ale obydwa były o wiele gorsze od naszego. Po rozbiciu namiotów znaleźliśmy idealne gałęzie, na których powiesiliśmy beczkę z jedzeniem oraz plastikową lodówkę.
Widok z naszego miejsca na zatokę Jenner Bay

Tu i tam widniało kilka głębokich zagłębień, najprawdopodobniej utworzonych przez człowieka—przypominały trochę okopy, jakich masę spotykałem w polskich lasach. Gdy po powrocie spytałem się strażnika, czy może znał ich pochodzenie, powiedział, że dziesiątki lat temu w parku prowadzono różnoraką działalność (wyrąb drzewa, rybołówstwo) i jest bardzo możliwe, że w tym miejscu stały zabudowania. Wgłębienia przypominały masowe groby, które, po rozpadnięciu się zakopanych w nich ciał, zapadły się… jednakże nie próbowałem przeprowadzać żadnych amatorskich badań archeologicznych.
Ryba catfish (sum) nie wygłąda może zachęcająco, ale za to smakuje wybornie!

Zatoczka Jenner Bay była całkiem prywatna, jednak przez dwie noce zakotwiczyła się w niej średniej wielkości łódź motorowa oraz parę razy wpływały małe motorówki z wędkarzami.
Krzysztof z naszą kolacją

Codziennie wypływaliśmy na kanu wędkować na zatoce Jenner Bay oraz na jeziorze Huron; drugiego dnia złapałem dużego, 7-8 kilogramowego suma (cat fish), którego usmażyliśmy na patelni i z rozkoszą zjedliśmy, był wyborny! Później jeszcze złapaliśmy dwa szczupaki, obydwa na naszej zatoce i również trafiły na patelnie.

Co ciekawe, poziom wody w jeziorze nieustannie się zmieniał; jednego dnia woda dochodziła do paleniska, a następnego cofała się o przynajmniej jeden metr. Jedzenie skrupulatnie wieszaliśmy wysoko na gałęziach drzew i nigdy żadne stworzenie nie starało się do niego dobrać; jedynie w nocy widzieliśmy, jak przy ognisku biegały zabawne myszki. Kilka razy zauważyliśmy kolibry, które żywiły się nektarem kwiatów rosnących na brzegu.

Kilka dni po przyjeździe powiosłowaliśmy do wyspy Frying Pan Island, gdzie wstąpiliśmy do małego sklepiku (również posiadał napoje alkoholowe), uzupełniliśmy zapasy piwa i lodu i następnie skierowaliśmy się ku słynnej restauracji Henry’s Restaurant, znajdującej się w innej części tejże wyspy. Gdy się do niej zbliżaliśmy, byłem zdziwiony, że jej doki, przy których normalnie było zacumowanych kilkadziesiąt ogromnych łodzi, motorówek, żaglówek i nawet samolotów, tym razem świeciły pustką. Domyśliłem się, że restauracja zakończyła swoją sezonową działalność po święcie „Dnia Pracy” (2 września 2014 r.), kilka dni przed naszym przybyciem! Zawiedzeni—bo szykowaliśmy się na smażoną rybę—zatrzymaliśmy się przy dokach należących do Sans Souci and Copperhead Association i wreszcie mogłem zapoznać się z napisami znajdującymi się na ustawionych tam obeliskach (w poprzednich latach zawsze widziałem je z daleka i nigdy nie mieliśmy czasu się tam zatrzymać). Jedna z tablic poświęcona była słynnemu podróżnikowi Samuel de Champlain, który płynął w tej okolicy 399 lat temu (w 1615 r.):

Samuel de Champlain
na
Kanu
1615 r.

„Jeżeli o mnie chodzi, to zawsze trudzę się
Aby przygotować drogę dla tych
Co po mnie są gotowi nią podążać”.

Prowincja Ontario
Stowarzyszenie Zatoki Georgian Bay
1948

Po krótkim wypoczynku udaliśmy się z powrotem na nasze miejsce, otworzyliśmy puszkę pysznego, zimnego piwa i obserwowaliśmy wschodzący księżyc, który właśnie osiągnął pełnię.

Przedostatniego dnia wieczorem, gdy siedziałem na brzegu zatoki, pochłonięty czytaniem czasopism, nagle zauważyłem koło kanu zwiniętego węza; niewątpliwie, był to grzechotnik (Eastern Massasauga Rattlesnake), jedyny jadowity wąż w Ontario, od którego zresztą wywodzi się nazwa parku. Od razu zawołałem Krzysztofa i sięgnąłem po aparat fotograficzny. Krzysztof początkowo sądził, że zrobiłem mu dowcip i umieściłem sztucznego węża, aby go przestraszyć, bo wąż pozostawał przez długi czas w kompletnym bezruchu—ale po kilku minutach zaczął powoli pełznąć, potrząsając ogonem zakończonym grzechotką. 
Grzechotnik "The Easter Massasauga Rattlesnake" na naszym biwaku

Grzechotka składała się z 9 obrączek. Nie jest tak łatwo spotkać grzechotnika w Ontario—to był piąty raz, gdy maiłem okazję zobaczyć taki okaz na wolności—i z pewnością był to największy grzechotnik, jakiego widziałem: miał prawie metr długości, był bardzo gruby i w odróżnieniu od poprzednich, kompletnie się nas nie bał i nie próbował uciec, jak to zwykle one robią. Bez pardonu posuwał się ku nam, przeszedł przez palenisko i powoli zniknął w krzakach. Wiedząc, że grzechotniki zwykle polują w nocy, cierpliwie wyczekując przechodzących gryzoni, staliśmy się niezmiernie ostrożni, gdy spacerowaliśmy w lesie, szczególnie wieczorami i w nocy. Chociaż od lat sześćdziesiątych XX w. nie było w Ontario ofiar śmiertelnych spowodowanych ukąszeniem grzechotnika, nie zamierzaliśmy ryzykować (nota bene, szpital w niedalekim mieście Parry Sound posiada surowicę).
Koliber

Gdy ostatniego dnia opuściliśmy nasze miejsce i skierowaliśmy się ku Pete’s Place, mój GPS firmy Garmin nagle przestał wskazywać właściwą lokację i pomimo kilku prób, nie udało mi się go naprawić. Na szczęście posiadałem ze sobą zapasowy. Bez wątpienia, poradzilibyśmy sobie ze znalezieniem drogi powrotnej bez używania tego urządzenia, ale było o wiele wygodniej płynąc z jego pomocą. Dość mocno wiało i musieliśmy szczególnie mocno wiosłować na dość wzburzonej zatoce Woods Bay, ale gdy wpłynęliśmy w zatokę Blacktone Harbour, wiatr ucichł.

Wdaliśmy się w rozmowę z pracownikami parku i powiedzieli nam, że codziennie biwakujący w nim turyści informowali o niedźwiedziach, odwiedzających ich miejsca biwakowe, ale akurat działo się to nie w tej części parku, w której biwakowaliśmy. Na szczęście, niedźwiedzie były jedynie zainteresowane jedzeniem, nie ludźmi, jednak mogę sobie tylko wyobrazić, jak przerażające i nieprzyjemne musiały być takie spotkania z niedźwiedziami, bo sam doświadczyłem ich w przeszłości.
Przy ognisku

Nic strasznego ani nadprzyrodzonego nie wydarzyło się podczas naszego pobytu na tym miejscu, jednakże rok później Krzysztof powiedział, że rzeczywiście, było na nim coś nieprzyjemnego i przyprawiającego o gęsią skórkę i do tej pory to uczucie go nie opuszczało.

Ogólnie była to fajna wyprawa: park był prawie kompletnie pusty, prawie że nie widzieliśmy przepływających motorówek, sezon komarów prawie dobiegł końca, jak też nadal utrzymywała się dobra pogoda. Mieliśmy nadzieję złowić więcej ryb, lecz cóż, nie zawsze można mieć wszystko, co się pragnie! W każdym razie z przyjemnością odwiedziłbym ten park w następnym roku.